Najsłynniejsze zakłady jubilerskie na Francuskiej Riwierze zainstalują rozpylacze gazu zawierającego sztucznie stworzone unikatowe cząsteczki DNA. Ma to powstrzymać rosnącą fale gangsterskich napadów i znacznie ułatwić odnajdywanie sprawców kradzieży drogocennej biżuterii.

Według francuskiego związku jubilerów technologia testowana właśnie w Wielkiej Brytanii to jedyny ratunek wobec gigantycznej fali gangsterskich napadów na Francuskiej Riwierze. Miejscowej policji nie udaje się bowiem odnaleźć sprawców niezliczonych kradzieży diamentów i drogocennej biżuterii w Cannes, Antibes, Nicei i innych znanych kurortach.

Chodzi o zmianę podejścia - zamiast szukać śladów DNA bandytów na miejscu przestępstwa, można specjalnie oznaczyć bandytów. Wystarczy zaprojektować unikatowe cząsteczki DNA i rozpylać je w pracowniach jubilerskich, gdy dojdzie do napadu. Cząsteczki są nieszkodliwe dla ludzi, mają mikroskopijne rozmiary, a na ubraniach czy skórze człowieka mogą pozostać nawet przez pół roku.

Nowy pomysł został głoszony po wielkiej fali protestów przeciwko kontrowersyjnemu funkcjonowaniu wymiaru sprawiedliwości. Ponad półtora miliona osób podpisało petycję w sieci w obronie jubilera z Nicei, któremu grozi 30 lat więzienia za zabicie uzbrojonego gangstera. 67-letni właściciel zakładu jubilerskiego w Nicei - Stephan Turk - usłyszał zarzut morderstwa, bo zabił strzałem w plecy bandytę-recydywistę, który go obrabował i próbował zbiec ze skradzioną biżuterią. Już rok wcześniej inni sprawcy napadli na ten sam zakład jubilerski i uciekli z łupem. Policji nie udało się ich schwytać. Prokuratura w Nicei podkreśla, że strzelać można tylko w obronie własnej.

Oburzeni liderzy opozycji oskarżają rząd o to, że woli karać ofiary niż sprawców przestępstw i żądają zmiany prawodawstwa. Zamierzają przedstawić w parlamencie projekt nowelizacji kodeksu karnego dotyczący "obrony własnej". Związek handlowców z Francuskiej Riwiery zapowiedział demonstracje w obronie aresztowanego kolegi. Autorzy internetowej petycji podkreślają, że do dramatu by nie doszło, gdyby francuska policja była w stanie zatrzymać rosnącą falę kradzieży drogocennej w znanych kurortach Lazurowego Wybrzeża. Na razie jednak funkcjonariusze sprawiają wrażenie bezsilnych.

Niespełna dwa miesiące temu uzbrojony mężczyzna ukradł z Hotelu Carlton diamenty o rekordowej wartości ponad 100 milionów euro. Sprawca - z czapką z daszkiem na głowie i z chustą zakrywającą twarz - przechwycił drogocenną biżuterię, kiedy była przenoszona z sejfów na odbywającą się w hotelu wystawę pt. "Nadzwyczajne diamenty". Według prokuratury w Grasse na Francuskiej Riwierze, złodziej ukradł w sumie 72 klejnoty, z których połowa warta była, co najmniej 102 miliony euro. Wartość pozostałych oszacowana została na milion euro.

Zaledwie kilka dni później doszło w Cannes do napadu na butik z luksusowymi zegarkami. Według policji, dokonali go dwaj bandyci w kominiarkach, którzy dostali się do butiku od strony podwórka. Grozili pracownikom pistoletami i granatami. Uciekli z łupem na motocyklu. Oszacowano, że luksusowe zegarki, które ukradli, warte są blisko półtora miliona euro. Ten sam butik, który znajduje się tuż koło Pałacu Festiwalowego, został już okradziony na początku tego roku. Wtedy wartość łupu wyniosła ponad milion euro. 

Policja prowadzi też ciągle śledztwo w sprawie dwóch innych kradzieży biżuterii na Francuskiej Riwierze, do których doszło w maju tego roku podczas canneńskiego festiwalu filmowego. Pierwsza miała miejsce w hotelu Novotel, z którego skradziono biżuterię firmy Chopard wartą 1,4 mln euro. W kilka dni później szwajcarski jubiler Grisogono zgłosił kradzież naszyjnika o wartości 2 mln euro podczas imprezy w sąsiednim Antibes.