Dwa dni czekał na ratunek brazylijski rybak, który podczas połowu wypadł ze swojej łodzi na Atlantyku. Mężczyźnie udało się dopłynąć do boi i wspiąć na nią. Jak przyznał, był przekonany, że nikomu nie uda się do niego dotrzeć.

Do wypadku doszło 25 grudnia, w Boże Narodzenie. 43-latek wypłynął na połów z plaży Atafona. W pewnym momencie poślizgnął się i wypadł z łodzi do oceanu.

Najtrudniejsze było pierwsze 10 minut. Za wszelką cenę chciałem wrócić na łódkę - wspomina mężczyzna. Prąd był jednak zbyt silny.

Gdy 43-latek zorientował się, że nie jest w stanie dopłynąć do łodzi, zdjąć spodnie i koszulę, które go obciążały i pozwolił unosić się wodzie.

Było wietrznie, zdecydowałem więc, że będę płynął z prądem, by nie tracić energii - opowiada.

Po czterech godzinach dopłynął do boi w pobliżu portu w Açu. Wspiął się na nią. Myślałem, że umrę, nim dotrze do mnie pomoc - mówi.  

Mężczyzna spędził na czubku boi dwa dni. W końcu zauważył go inny rybak - jego przyjaciel.

Na zdjęciu, który zamieścił jego wybawca, Soares jest w dobrym nastroju, śmieje się i żartuje.

Po dwóch dniach spędzonych na oceanie rybak był odwodniony. Zapowiedział już, że wraca do łowienia ryb.