10 milionów dolarów za dom plus trzy miliony za remont. To cena jaką podatnicy zapłacili za prestiż ambasadora w Stanach Zjednoczonych. Willa znajduje się w pobliżu rezydencji państwa Clintonów, a także wiceprezydenta USA. Na razie jednak nie widać, by ta inwestycja była opłacalna.

Może dlatego, że ambasador tam nie mieszka. Jadąc więc do pracy sekretarz stanu Hilary Clinton nie widzi jeszcze polskiej flagi, co może tłumaczyć pewną rezerwę, z jaką odnosi się do naszego kraju. Miało być inaczej, ale okazało się, że kupiony za 10 milionów dolarów dom trzeba przystosować do „funkcjonalno-protokolarnych wymogów” służby dyplomatycznej, czyli wyremontować tak, żeby można tam było wydawać przyjęcia i wydawać ważne dla kraju spotkania. Koszt to kolejne trzy miliony dolarów. Na razie także zainwestowane długoterminowo, bo przez kryzys remont się przeciąga i zakończy się najszybciej w przyszłym roku.

Niezadowoleni z tej inwestycji podatnicy powinni się więc uzbroić w cierpliwość. Stosunki polsko-amerykańskie mogą ulec zmianie, gdy sekretarz Clinton z okna zobaczy wreszcie polską flagę.