Piątek to kolejny, siódmy z rzędu dzień zamieszek w Grecji. Protesty były jednak troszkę mniej intensywne i ograniczyły się jedynie do Aten i Salonik. Mimo napięcia w kraju prawicowy premier Kostas Karamanlis, przebywający na szczycie UE w Brukseli, wykluczył możliwość podania się do dymisji.

Młodzi demonstranci obrzucili w Atenach policjantów koktajlami Mołotowa i różnymi przedmiotami, na co ci odpowiedzieli gazem łzawiącym i granatami hukowymi - poinformowała agencja AFP. Wystraszeni pracownicy banków na centralnym placu stolicy, Syntagmie z obawą obserwowali, jak demonstranci rozbijają nowe witryny, wstawione kilka dni po zamieszkach w poprzednich dniach.

Do krótkiej konfrontacji z udziałem kilkudziesięciu młodych osób doszło w momencie, gdy blisko 4 tys. ludzi szykowało się do przemaszerowania ulicami Aten. Podczas manifestacji grupa nauczycieli, studentów i uczniów skandowała hasła przeciwko policji: "Przelana krew domaga się zemsty" i "Jeden na ziemi, tysiące na ulicach". Demonstranci nieśli transparent "Państwo zabójca". Gdy policjanci usiłowali wyłuskać z tłumu młodych ludzi, interweniowali nauczyciele i nie dopuścili do ich zatrzymania.

Młodzi demonstranci zebrali się także w drugim co do wielkości z greckich miast - Salonikach. Około 800 uczniów i studentów defilowało w spokoju w centrum miasta na apel Związku Studentów. Oficjalnie placówki edukacyjne zostały otwarte w czwartek, po żałobie narodowej we wtorek i strajku generalnym w środę, lecz młodzież w dalszym ciągu okupuje część szkół średnich i uniwersytetów.

Mimo codziennych demonstracji w Atenach i innych miastach Grecji konserwatywny premier Kostas Karamanlis, który uczestniczył w szczycie Unii Europejskiej w Brukseli, zapowiedział w piątek, że nie zamierza ani podać się do dymisji, ani organizować wcześniejszych wyborów parlamentarnych.

Trwające od blisko tygodnia demonstracje wywołało zabicie 6 grudnia w Atenach przez policjanta 15-letniego chłopaka podczas starć protestujących z policją. Śmierć chłopaka przelała jednak tylko falę goryczy. Jednym z faktycznych powodów protestów jest polityka konserwatywnego rządu, który konsekwentnie likwiduje przywileje socjalne licznym grupom społecznym i wprowadza – jak twierdzą demonstranci – antyspołeczne reformy.