Nie chcieli walczyć w Iraku, walczą więc o status uchodźców politycznych. Już kilkuset dezerterów z amerykańskiej armii szuka schronienia w Kanadzie.

Każdego tygodnia kanadyjską granicę przekraczają kolejni dezerterzy. Wśród nich są tacy jak Ryan Johnson, który zaciągnął się do armii, by móc pójść na studia. Uwierzył w obietnice rekrutującego go oficera, że do Iraku nie trafi… Uciekł kilka godzin przed wylotem na wojnę. Myślę, że to najlepsza decyzja w moim życiu. Zaciągnąłem się, żeby nie żyć w biedzie, a oni chcieli wysłać mnie na wojnę, żebym zabijał niewinnych ludzi, żyjących w biedzie - opowiada naszemu wysłannikowi do Toronto.

Są też tacy jak John Glass, którzy koszmar wojny w Iraku mają już za sobą. On zdezerterował w czasie urlopu w Stanach. Nie mogłem znieść tych bezsensownych ofiar. Po co? Nie jestem tchórzem, gdyby to była sprawiedliwa wojna, byłbym tam.

Ludzi takich jak Ryan i John jest w Kanadzie kilkuset. W Ameryce czeka ich więzienie, tam mogą liczyć na status uchodźców politycznych. Z pewnością jednak nie będzie to łatwa walka. Posłuchaj relacji Jana Mikruty:

Dezerterzy chcą przed kanadyjskim sądem udowodnić, że amerykańskie władze ścigają ich nie za dezercję jako przestępstwo, ale za poglądy polityczne. Żołnierz ma prawo odmówić udziału w nielegalnej wojnie, czyli takiej, którą wywołano z powodów innych niż samoobrona - uważa ich adwokat, Jeffrey House.

Prawnik przyznaje, że proces jest bardzo trudny: Wygląda na to, że nasze sądy mają problem z zastosowaniem oczywistych zasad wobec Ameryki, ale to kwestia potęgi Ameryki a nie zasad. Kanada jest bowiem bardzo silnie powiązana gospodarczo z Ameryką. Niewykluczone więc, że rząd i sądy będą zwlekać z wyrokiem albo do zmiany władz w Waszyngtonie, albo do zakończenia wojny. Sam House, dezerter z czasów wojny w Wietnamie, w zwycięstwo jednak wierzy.