Były król Belgów Albert II złożył próbkę swojego DNA, aby uniknąć naliczania kary zarządzonej przez sąd w ponad 10-letnim sporze z artystką Delphine Boel. Kobieta twierdzi, że jest nieślubnym dzieckiem monarchy. Ten zaprzecza, jakoby był ojcem Boel.

W lutym brukselski sąd nakazał Albertowi dostarczenie próbki własnego DNA w ciągu trzech miesięcy. W maju sąd apelacyjny uznał, że w przeciwnym wypadku monarsze będzie naliczana kara w wysokości 5 tys. euro za każdy dzień zwłoki. 84-letni były monarcha dostarczył więc próbkę własnej śliny.

Sądowy wyrok w sporze o ojcostwo jest oczekiwany najwcześniej pod koniec roku.

Sprawa ciągnie się od lat. Delphine Boel, belgijska artystka wizualna, twierdzi, że przyszła na świat w 1968 roku jako owoc wieloletniego romansu (1966-1984) żonatego już księcia Alberta z baronową Sybillą de Selys Longchamps, małżonką bogatego przemysłowca Jacques'a Boela. Związek małżeński Alberta z włoską arystokratką Paolą przechodził wówczas kryzys.

Zdaniem biografów belgijskiej rodziny królewskiej to ówczesny król Baldwin, praktykujący katolik, wymógł na swoim bracie Albercie utrzymanie w tajemnicy zarówno romansu, jak i nieślubnej córki. Delphine Boel twierdzi, że w przypadku rozwodu z Paolą jej ojcu groziła konieczność zrzeczenia się praw do tronu.

Sprawa została ujawniona dopiero w 1999 roku w biografii królowej Paoli. Choć od tego czasu król przyznał, że jego małżeństwo w latach 60. i 70. przeżywało kłopoty, to nigdy nie uznał córki, ani nie pokazał się z nią publicznie.

Od kilku lat na wniosek Boel prowadzone jest postępowanie sądowe w sprawie ustalenia ojcostwa.