Zniszczenia związane z Marszem Niepodległości, który przeszedł przez Warszawę 11 listopada, są wstępnie szacowane na 120 tysięcy złotych. Miasto będzie dochodzić tych pieniędzy od organizatora marszu - poinformowała prezydent Warszawy Hanna Gronkiewicz-Waltz.

Podkreśliła, że na nagraniach monitoringu widać, jak chuligani odłączali się od marszu, a później do niego wracali i byli akceptowani przez organizatora.

Dyrektor biura bezpieczeństwa i zarządzania kryzysowego w stołecznym Ratuszu Ewa Gawor zaznaczyła natomiast, że organizator marszu - Stowarzyszenie "Marsz Niepodległości" - deklarował do ostatniej minuty pokojowy charakter zgromadzenia i to on odpowiada za burdy na ulicach.

Organizator marszu nie zgodził się na zmianę trasy

Gawor zapewniła również, że miasto apelowało do organizatora marszu, by ze względu na sąsiedztwo m.in. ambasady rosyjskiej zmienił trasę przemarszu, ale ten się na to nie zgodził. Nie można było go do tego zmusić, bo nie pozwala na to prawo. Ustawa o zgromadzeniach nakazuje bowiem organizatorowi tylko zgłoszenie trasy ewentualnego przemarszu. Jej zmianę można nakazać wyłącznie w sytuacji, jeśli w tym samym czasie i miejscu odbywa się inna, niemożliwa do oddzielenia demonstracja. Jeśli tak nie jest - miasto może tylko zaproponować zmianę trasy.

Gawor dodała również, że współpraca z organizatorem była podczas zgromadzenia bardzo trudna, bo nie odbierał telefonów.

Hanna Gronkiewicz-Waltz podkreślała z kolei, że marsz, który wyruszył około godziny 15:40, został rozwiązany już po godzinie. Jak relacjonowała, policja zwróciła się do miasta o rozważenie takiej możliwości o godzinie 16:25, a decyzja została podjęta o 16:42. Rozwiązaliśmy wtedy, kiedy policja stwierdziła, że może być eskalacja różnych wydarzeń - dodała.

Tęcza wróci na pl. Zbawiciela

Według stołecznych władz, największe zniszczenia związane są ze spaleniem tęczy na pl. Zbawiciela. Ten koszt to około 70 tysięcy złotych. Gronkiewicz-Waltz zapowiedziała już, że tęcza stanie na placu ponownie. Musimy się nauczyć szanowania cudzej wolności. Nie może być tak, że ktoś niszczy dobro publiczne, nawet jeśli uważa, że ono jest nie w tym miejscu i nie tak powinno wyglądać. Dlatego uważam, że powinniśmy to za każdym razem odnawiać. Dlatego, że jeżeli pozwolimy i ustąpimy przed chuligaństwem, niszczeniem, to znaczy, że ono z nami wygrało. Ja sobie nie pozwolę na to, żeby to wygrało, tak że ile razy trzeba będzie odbudowywać, tyle razy będziemy - powiedziała.

Najpierw jednak właściciel instalacji, czyli Instytut Adama Mickiewicza, musi porozumieć się z artystką, która stworzyła instalację, i z miastem, bo z nim ma umowę na udostepnienie terenu. Tęczę musi również zobaczyć ubezpieczyciel. Decyzja o tym, czy i gdzie instalacja będzie odbudowana, zapadnie kilka dni

Do odbudowania tęczy namawiają już w internecie artyści. Co ciekawe, pomysł popierają i zwolennicy, i przeciwnicy samej instalacji, bo nie o gust tym razem chodzi, a o symbol - symbol tolerancji.

Ostatni remont zniszczonej już piąty razy tęczy skończył się... w piątek. Kosztował 64 tysiące złotych.