Dojdzie do spotkania wojskowych prokuratorów z profesorem Wiesławem Biniendą - autorem badań, z których wynika, że do katastrofy smoleńskiej doprowadził wybuch na pokładzie tupolewa. Śledczy zgodzili się na warunki przedstawione przez naukowca z USA. Do rozmowy dojdzie poza prokuraturą i będzie w niej uczestniczył przedstawiciel amerykańskiej ambasady.

Binienda zgodził się na spotkanie po tym, jak w piątek zaprosili go na nie prokuratorzy wojskowi. W e-mailu skierowanym do Wojskowej Prokuratury Okręgowej podkreślił jednak, że woli rozmawiać na gruncie neutralnym i w obecności przedstawiciela Ambasady USA.

Prokuratorzy przystali na te sugestie "ze względu na wagę prowadzonego śledztwa". Teraz czekają na propozycję Biniendy dotyczącą miejsca i czasu ewentualnego spotkania.

Prokuratorzy poinformowali także, że chcą omówić z naukowcem sprawę dotyczącą uzyskania materiałów i danych, na podstawie których przedstawiał wnioski dotyczące katastrofy.

W kontrze do ustaleń komisji Millera

Binienda, kierownik Wydziału Inżynierii Cywilnej na uniwersytecie w Akron w Ohio, jest autorem badań z których wynika, że zderzenie z brzozą nie mogło być przyczyną katastrofy Tu-154M. Najpierw musiał być wybuch i musiał on nastąpić w powietrzu, żeby ściany mogły się otworzyć na zewnątrz. Dopiero później upadł całym ciężarem na ziemię - twierdzi naukowiec.

W zeszły czwartek Binienda ponownie zaprezentował swe ustalenia na posiedzeniu zespołu parlamentarnego badającego przyczyny katastrofy, którym kieruje poseł PiS Antoni Macierewicz. Po obradach prezes PiS Jarosław Kaczyński powiedział, że wielu wybitnych polskich naukowców publicznie stwierdza, że to, co głosi na podstawie badań prof. Binienda, jest prawdą. Wszystko było inaczej. Polskie społeczeństwo i międzynarodowa opinia publiczna były w sposób wyjątkowo cyniczny i bezczelny oszukiwane - mówił prezes PiS.

W lipcu ub.r. komisja badająca katastrofę smoleńską, którą kierował ówczesny szef MSWiA Jerzy Miller, zaprezentowała swój raport. Odnosząc się do kwestii uderzenia samolotu o brzozę Miller mówił, że czym innym jest uderzanie brzozą o samolot, a czym innym zderzenie pędzącej maszyny z drzewem. Przypomniał, że brzoza nie była pierwszą przeszkodą, którą napotkał samolot. Pierwsze przeszkody czyniły na tyle nieznaczące szkody w poszyciu samolotu, że nie prowadziło to do zmiany trajektorii lotu, co nie oznacza, że nie pozostawiało żadnych śladów na torze przelotu samolotu - zaznaczył Miller.