Na polecenie szefa niemieckiej dyplomacji Joschki Fischera konsulaty, szczególnie w byłych republikach radzieckich, wydawały wizy każdemu, kto tego chciał, bez żadnej kontroli.

Wg, niemieckich mediów, wnioski wizowe na polecenie ministra nie były weryfikowane. Oznaczało to, że grupy przestępcze, które chciały w Niemczech prowadzić swoje interesy, mogły wpisać na wniosku wizowym, że jadą zobaczyć kolońską katedrę i nikt nie sprawdzał, że osoby takie mają na swoim koncie liczne przestępstwa.

I tak – jak ustalono – rzeczywiście się działo. Za naszą zachodnią granicę dotarło kilka zorganizowanych grup, które m.in. sprowadzały do Niemiec ukraińskie prostytutki, kradły samochody. Również pojedyncze osoby postanowiły skorzystać z okazji, próbując osiedlić się w Niemczech. Tylko w konsulacie w Kijowie liczba wniosków wizowych wzrosła trzykrotnie.

Niemieckie media donoszą, że w niektórych przypadkach szeregowi pracownicy konsulatów mieli kontakty z przestępcami. A Joschka Fischer złagodził przepisy wykonawcze, bo miała to być część jego „multikulturalnej polityki”. Teraz jednak milczy i nie chce komentować incydentu. Ponoć w ministerstwie spraw zagranicznych swego czasu powołany został sztab kryzysowy, którego zadaniem było uchronienie Fischera przed skandalem.