Dwaj główni aktorzy pojedynku prezydenckiego w Stanach Zjednoczonych - Republikanin George W. Bush i Demokrata Al Gore - okopali się na swoich pozycjach, przygotowując się do długiej batalii prawnej.

Zasadnicza bitwa rozgrywa się na Florydzie, gdzie do zdobycia jest 25 głosów elektorskich. Po powtórnym przeliczeniu głosów z 65 na 67 okręgów wyborczych okazało się, że przewaga Busha nad Gorem wynosi jedynie 960 głosów na 6 milionów oddanych w tym stanie. Brakuje jeszcze wyników z dwóch hrabstw - Hernando i Palm Beach. W tym ostatnim sumowanie głosów rozpocznie się dzisiaj po raz trzeci. Dodatkowo, na wyrywki, "mężowie zaufania" sprawdzą osobiście kilka tysięcy kart wyborczych. Oficjalne wyniki na Florydzie będą znane jednak dopiero w najbliższy piątek, po doliczeniu głosów wysłanych pocztą. Komentatorzy przewidują, że nie zakończy to batalii, która przeniesie się na wokandy sądowe. Wczoraj Bush upoważnił swojego wysłannika na Florydę, Jamesa Bakera, by ten zapobiegł ręcznemu zliczaniu głosów. Jak twierdzi agencja Associated Press, powołując się na anonimowe źródła, decyzje, czy rzeczywiście wystąpić w tej sprawie do sądu Bush pozostawił samemu Bakerowi, a były sekretarz stanu decyzji jeszcze nie podjął. Tak czy inaczej oznacza to obawy po stronie Republikanów, że wynik ręcznego liczenia głosów może podważyć niewielkie prowadzenie na Florydzie, które prawdopodobnie okaże się decydujące dla wyniku wyborów. Baker już wcześniej wypowiedział się przeciwko ręcznemu przeliczaniu wyników, przy którym pomyłki liczących mogą jeszcze bardziej skomplikować sytuację. Tymczasem z obozu Demokratów dobiegają głosy wzywające sztab Ala Gore’a, by nie wchodził na drogę pozwów sądowych. M.in. senator Bill Bradley, były rywal Gore’a o nominację z ramienia Demokratów oświadczył, że podliczanie wszystkich głosów – włącznie z przesłanymi pocztą – powinno ostatecznie rozstrzygnąć sprawę prezydentury.

Posłuchaj relacji waszyngtońskiego korespondenta radia RMF, Grzegorza Jasińskiego:

08:00