Irena Dziedzic nie jest kłamcą lustracyjnym - potwierdził Sąd Najwyższy. Takim orzeczeniem zakończyła się autolustracja znanej w PRL dziennikarki. Według Instytutu Pamięci Narodowej, w latach 1958-66 była ona agentką kontrwywiadu MSW jako TW "Marlena".

Sąd Najwyższy oddalił kasację Prokuratora Generalnego od prawomocnego wyroku oczyszczającego Dziedzic. Autor kasacji nie wykazał, by w postępowaniu odwoławczym zaistniały rażące naruszenia prawa, mogące wpłynąć na treść rozstrzygnięcia - mówił w uzasadnieniu postanowienia SN sędzia Dariusz Kala.

Po wyroku 88-letnia Dziedzic zapowiedziała pozwy wobec tych, którzy "naruszali jej dobra osobiste" w tej sprawie - nie ujawniła jednak, kogo ma myśli.

Również w czwartek Sąd Okręgowy w Warszawie odroczył do 8 kwietnia proces cywilny, jaki Dziedzic wytoczyła IPN-owi w związku z jej lustracją. Instytut wnosi o oddalenie pozwu.

W 2006 roku niektóre media podały nazwisko Dziedzic wśród dziennikarzy PRL, którzy mieli być tajnymi współpracownikami SB. Dziedzic, która zaprzeczała, by była "Marleną", wniosła do sądu o autolustrację. Mówiła o "nachodzeniu" jej przez SB, która "utrudniała jej pracę zawodową" i fabrykowała akta. Uznała się za wieloletnią ofiarę tajnych służb, bo sprawa jej rzekomej współpracy miała być zemstą wysokiego oficera służb za to, że w latach 50. nie chciała z nim tańczyć.

Nie zachowała się ani teczka pracy "Marleny", ani jej zobowiązanie do współpracy. Są zaś zapisy oficera prowadzącego Włodzimierza Lipińskiego (już nie żyje) i sześć dokumentów z lat 60., pod którymi Dziedzic miała się podpisać - w tym pokwitowania wzięcia pieniędzy. Według IPN, miała też ona dostać od SB 9 tysięcy złotych pożyczki, którą oddała dopiero po czterech latach. Dziedzic mówiła, że "nie ma w świadomości", by przyjmowała pożyczkę, bo "nie miała wtedy problemów finansowych". Pokwitowania pieniędzy od SB uznała za zmanipulowane.

W 2010 roku Sąd Okręgowy Warszawa-Praga uznał za nieprawdziwe jej oświadczenie lustracyjne zaprzeczające związkom ze służbami PRL i zakazał jej pełnienia funkcji publicznych na trzy lata. Lustrowana przekazywała informacje kontrwywiadowi w ograniczonym zakresie, kontakty były sporadyczne, ale jednak była to współpraca - uznał sąd.

W 2011 roku Sąd Apelacyjny uchylił ten wyrok, uznając że w niższej instancji nie wykazano, by Dziedzic miała świadomość współpracy oraz by doszło do jej "materializacji". SA ocenił, że pokwitowania nie są typowe, bo zazwyczaj agenci nie podpisywali się nazwiskiem, lecz kryptonimem.

W ponownym procesie Sąd Okręgowy w 2012 roku uznał oświadczenie Dziedzic za prawdziwe, bo - jak stwierdzono - nie ma "bezspornych dowodów" na podjęcie współpracy, przekazywanie informacji operacyjnych, świadomości współpracy i jej tajności. SO dodał, że informacje od Dziedzic nie były istotne i nie można wykluczyć, że nie pochodziły od niej, tylko od otaczającej ją "sieci agentów" lub z podsłuchu.

W ubiegłym roku Sąd Apelacyjny niejednogłośnie oddalił apelację IPN-u, który powoływał się na odnalezioną już po wyroku z 2012 roku notatkę Lipińskiego nt. spotkania w 1958 roku z "Marleną". Notatkę wysłano szefowi PZPR Władysławowi Gomułce wraz z dopiskiem wiceszefa MSW Mieczysława Moczara, że pod tym kryptonimem kryje się Dziedzic. W notatce esbek pisał, że "Marlena" opisywała mu reakcje na odejście Stefana Staszewskiego z funkcji prezesa Polskiej Agencji Prasowej - na co miał nalegać m.in. ambasador ZSRR, a Gomułka miał zakazać Staszewskiemu pełnienia wyższych funkcji, czemu z kolei miał być przeciwny ówczesny premier Józef Cyrankiewicz. Według IPN-u, notatka dowodzi wagi sprawy, skoro informowano o niej szefa PZPR. Sąd Apelacyjny uznał jednak, że notatka nie wnosi niczego nowego, bo nie wiadomo, w jakiej formule uzyskano te informacje, czy w ramach podjętej współpracy. Obrona uznała notatkę za "wrzutę" IPN-u.

Kasacja podpisana przez wiceprokuratora generalnego Roberta Hernanda wnosiła o zwrot sprawy do Sądu Okręgowego. Kasacja powoływała się m.in. na sprawę notatki. Funkcjonariusze nie napisaliby nieprawdy dla szefa MSW i PZPR - dowodził w Sądzie Najwyższym prokurator IPN Piotr Stawowy.

Pełnomocnik Dziedzic mec. Leszek Ziomek i ona sama byli za oddaleniem kasacji jako "oczywiście bezzasadnej". Esbecy przypisywali swym "agentom" informacje z podsłuchów - mówił adwokat. Dziedzic podkreślała, że nie rozmawiała ze Staszewskim. Esbecy pisali wszystko dla awansów - mówiła.

Sąd Najwyższy uznał kasację za "oczywiście bezzasadną", co oznacza, że nie powstanie pisemne uzasadnienie tej decyzji. SN podkreślił, że Sąd Apelacyjny ocenił notatkę, choć "mógł to uczynić bardziej dogłębnie". Ponadto, według SN, cała sprawa była "nietypowa", a materiał "kruchy", choć niektóre dokumenty wskazywały na możliwość współpracy. Sędzia Kala podkreślił zarazem, że ich całościowa ocena musiała uwzględniać zasadę, że niedające się usunąć wątpliwości rozstrzyga się na korzyść lustrowanego. Dodał, że SB pisała o Dziedzic, iż "nie realizowała naszych zadań".

Irena Dziedzic urodziła się w Kołomyi (dziś Ukraina). Pracę dziennikarską zaczęła w 1946 roku. Od 1956 roku pracowała w TVP. Stworzyła pierwszy talk-show "Tele-Echo", który prowadziła przez 25 lat - do kwietnia 1981 roku. W latach 1983-1991 prowadziła "Wywiady Ireny Dziedzic".

(edbie)