Gruzja to tak zwane państwo. Może sobie wstępować gdzie chce – do NATO czy do ligi reform seksualnych. Prezydent Szewardnadze jest jak mułła Omar - to antologia rosyjskich cytatów z mijającego tygodnia. Ta mieszanka gróźb i lekceważenia wyszła z ust ministra obrony Rosji - Siergieja Iwanowa.

Wygląda na to, że od agresji słownej do czynnej nie jest daleko. Rośnie napięcie na rosyjsko-gruzińskim pograniczu. Moskwa twierdzi, że na terytorium Gruzji w rejonach przygranicznych zbierają się partyzanci, gotowi przedrzeć się do Czeczenii.

Prezydent Władimir Putin groził niedawno, że w takiej sytuacji rosyjscy komandosi mogą zaatakować Czeczenów nawet w Gruzji. Andrzej

Prawdopodobieństwo ataku rosyjskich jednostek specjalnych rośnie z każdą godziną. Rosyjska armia niemal codziennie publikuje raporty, z których wynika, że w Gruzji, kilkanaście kilometrów od granicy rozmieściło się od 100 do 500 czeczeńskich partyzantów. Podobno przygotowują się oni do rajdu w stronę Czeczenii.

Przed tygodniem Putin postawił Gruzji ultimatum, jeśli Tbilisi nie stworzy strefy bezpieczeństwa w pobliżu granicy, Rosja zaatakuje bazy partyzantów.

Podczas właśnie zakończonej wizyty ministrów obrony i spraw zagranicznych Rosji w Waszyngtonie, władze USA otrzymały dowody na to, że Gruzja nie kontroluje sytuacji w strefie nadgranicznej i wspiera terrorystów.

Amerykańskie władze przyznały, że w Gruzji ukrywają się arabscy ekstremiści.

Rys. RMF

12:20