Anna Kołakowska, radna Prawa i Sprawiedliwości z Gdańska usłyszała prokuratorski zarzut - dowiedział się reporter RMF FM, Kuba Kaługa. Ma to związek z majowym marszem równości, próbami jego blokowania i przepychankami z policją, po których zatrzymana została córka radnej. Minister spraw wewnętrznych Mariusz Błaszczak określił wtedy działania policji jako "brutalne", a w sprawie akcji policji wszczęto kontrolę.

Anna Kołakowska, radna Prawa i Sprawiedliwości w Gdańsku, podobnie jak jej córka jest podejrzana o udział w zbiegowisku, którego uczestnicy wspólnymi siłami dopuszczali się gwałtownego zamachu na mienie i inne osoby. Grozi za to do 3 lat więzienia.

Zarzuty przedstawione zostały po analizie materiału dowodowego pozyskiwanego w sprawie, w tym zeznań świadków, analizie dokumentów oraz zapisów zabezpieczonych nagrań - informuje prokurator Tatiana Paszkiewicz, rzecznik prasowy Prokuratury Okręgowej w Gdańsku.

Z informacji przekazanych przez prokuraturę wynika, że radna nie przyznała się do winy. Złożyła natomiast szczegółowe wyjaśnienia. Prokuratura nie zdradza jednak ich treści.

Radna Anna Kołakowska z zarzutem się nie zgadza. Jak powiedziała w rozmowie z reporterem RMF FM nie mogło dojść do ataku na marsz równości, bo jego uczestnicy byli zbyt daleko. Zdaniem radnej w stronę policji nie rzucano żadnych przedmiotów, a samo zajście i przepychanki sprowokować mieli policjanci właśnie.

Wyjaśniałam dokładnie, jaki to miało przebieg. Że tam na przystanku, gdzie policja z takim impetem nas zaatakowała i poturbowała, i przewrócili Marysię (córkę radnej - red.), tam nie było żadnej możliwości, żebyśmy protestowali w taki czynny sposób przeciwko temu marszowi homoseksualistów, bo odległość między nami, a nimi to było około 400 metrów. Staliśmy na przystanku, nawet na ulicy nie staliśmy, nie mieliśmy żadnych rozwiniętych banerów. Dopiero agresję wywołała policja. Z naszej strony nie było praktycznie żadnej agresji. I jeszcze jedna rzecz niezwykle ważna. Na wszystkich filmach widać zamaskowanego, młodego człowieka, którego policja wielokrotnie mogła zatrzymać. On kopał policjantów, jakiemuś "kodziarzowi" wyrwał flagę i spalił tę flagę. Na oczach policji to się wszystko działo. I tego człowieka nikt nie aresztował. Kopał. Kijem uderzył policjantów. I on nie został aresztowany - mówiła Anna Kołakowska.

Warto podkreślić, że w całej sprawie do tej pory zarzuty - podobne jak Anna Kołakowska - usłyszało 10 osób. Nikt z tego grona nie został aresztowany. Tylko w jednym przypadku prokuratura objęła podejrzanego dozorem policyjnym. To osoba, której oprócz udziału w zbiegowisku, zarzuca się próbę przekupienia interweniujących policjantów. 

Anna Kołakowska dodała, że czuje się represjonowana i że spodziewa się, że w tej sprawie zostanie skazana.

Grozi nam do 3 lat więzienia tylko dlatego, że policja po prostu nas zaatakowała znowu. Te sceny znamy z wcześniejszych lat, z rządów Platformy Obywatelskiej. Takiego właśnie prowokowania, uderzania na ludzi, bicia ludzi i tak dalej, i tak dalej. I tylko my staniemy przed sądem. Nie mam wątpliwości, że zostaniemy skazani za to. Co prawda aż tak się nie przejmujemy, ale myślę, że tak będzie - mówiła nam Kołakowska.

Warto przypomnieć, że sprawę interwencji policji podczas Marszu Równości badała zarówno prokuratura jak i wewnętrzna, policyjna kontrola. Nie wykazano żadnych nieprawidłowości. Śledztwo prowadzone w sprawie przekroczenia uprawnień przez funkcjonariuszy zostało umorzone.

Ustalono, że podjęte wówczas przez funkcjonariuszy policji decyzje i działania były zgodne z obowiązującymi przepisami, z Ustawą o policji i Ustawą o środkach przymusu bezpośredniego i broni palnej, a także przepisami wewnętrznymi policji. Były również prawidłowe i uzasadnione okolicznościami - informowała w tej sprawie Tatiana Paszkiewicz.

W śledztwie dotyczącym nielegalnego zbiegowiska prowadzone są jeszcze kolejne czynności. Niewykluczone, że prokuratura przedstawi zarzuty kolejnym osobom. Trudno dziś przewidywać, kiedy do sądu zostanie skierowany akt oskarżenia.

O sprawie zrobiło się głośno między innymi ze względu na wypowiedzi Mariusza Błaszczaka. Minister spraw wewnętrznych dwa dni po zajściu oceniał, że nieakceptowalny był "fakt brutalnego potraktowania przez policję młodej kobiety, która - nic nie wskazywało na to, że jest agresywna - powalenie na ziemię tej pani, skrępowanie, przyciskanie do ziemi".

(łł)