SLD przedstawił dziś projekt zmian w przepisach, zakazujący zasłaniania twarzy w czasie zgromadzeń publicznych. Nawet pobieżna lektura dokumentu przekonuje, że tak sformułowane przepisy w żaden sposób nie zapewnią poprawy bezpieczeństwa.

W proponowanej nowelizacji ustawy o zgromadzeniach posłowie SLD chcą umieścić przepis "w zgromadzeniach nie mogą uczestniczyć osoby, których rozpoznanie z powodu ubioru, zakrycia twarzy lub zmiany jej wyglądu nie jest możliwe".

Na pierwszy rzut oka - sensowne. Na drugi jednak - absolutnie niejasne, bo nijak nie rozstrzyga, czy np. nadmierny makijaż, duże okulary przeciwsłoneczne, postawiony kołnierz płaszcza przeciwdeszczowego bądź naciągnięta głęboko na oczy czapka z daszkiem - spełniają opisane tym zdaniem kryterium łamania prawa, czy nie.

Na trzeci zaś rzut oka - absolutnie też niewystarczające, by przekonać Trybunał Konstytucyjny do zmiany wyroku, wydanego w 2004 roku. Trybunał orzekł wówczas, że zakaz "uczestnictwa w zgromadzeniach osobom, których wygląd zewnętrzny uniemożliwia ich identyfikację, jest niezgodny z art. 2 oraz art. 57 w związku z art. 31 ust. 3 Konstytucji Rzeczypospolitej Polskiej".

Zamianę opisu osób "których wygląd zewnętrzny uniemożliwia ich identyfikację" na "osoby, których rozpoznanie z powodu ubioru, zakrycia twarzy lub zmiany jej wyglądu nie jest możliwe" można wręcz uznać za zwyczajną kpinę z wydanego już raz wyroku sądu konstytucyjnego.

Wyjątek rozkładający cały projekt

Bądźmy jednak uczciwi. Wyrok TK z listopada 2004 dotyczył absolutnego, bezwzględnego zakazu zakrywania twarzy, bez żadnych wyjątków. SLD może się łudzić, że obroniłby przed Trybunałem swój projekt, ponieważ nie chodzi w nim o zakaz bezwzględny.

Wprawdzie ogólny zakaz projekt posłów SLD zostawia w nim furtkę, umożliwiającą jego ominięcie. To przepis mówiący, że organizator zgromadzenia w zawiadomieniu o zamiarze przeprowadzenia demonstracji może zawrzeć "informację o planowanym udziale w zgromadzeniu osób, których rozpoznanie z powodu ubioru, zakrycia twarzy lub zmiany jej wyglądu nie będzie możliwe". I to wystarczy, by zakaz obejść.

Innymi słowy, SLD proponuje wprowadzenie zakazu, którego przestrzeganie będzie uzależnione od tego, czy demonstranci chcą go przestrzegać, czy nie. Jeśli nie chcą - informują o tym władze i nic się nie zmienia.

Jak obejść taki zakaz?

Na tzw. chłopski rozum to, że wśród demonstrantów może się znaleźć ktoś trudny do rozpoznania, bo się np. szpetnie zaciął przy goleniu i musiał przykleić na twarzy spory plaster - powinien przewidzieć każdy organizator zgromadzenia. I każdy powinien zawiadamiać organ, że osoby trudne do rozpoznania się w jego marszu/pikiecie/manifestacji znajdą.

I będzie miał spokój.

Gdyby np. SLD-owski pomysł obowiązywał za rok, wystarczyłoby, żeby organizatorzy Marszu Niepodległości poinformowali warszawski ratusz, że będą wśród nich osoby zamaskowane - i wszystko przebiegłoby tak, jak co roku: bojówki schowanych za kominiarkami bezimiennych bandytów pojawiłyby się w mieście bez naruszania prawa i robiliby to, co zwykle.

Zamiast poprawić można pogorszyć...

Warto się zastanowić, czy SLD-owski przepis nie chroniłby osób zamaskowanych przed ujawnieniem twarzy nawet przed policjantami. Czy można byłoby rozwiązać demonstrację z powodu przestępstw, popełnianych przez osoby oficjalnie uznane za legalnie nierozpoznawalne? Przecież już w zawiadomieniu organizator musiałby ostrzegać, że część uczestników jego manifestacji nie życzy sobie być rozpoznana. A władza, odbierając takie zawiadomienie i rejestrując zgromadzenie (bo odmówić, czy choćby zmienić trasy przemarszu de facto nie może) - musiałaby to przyjąć do wiadomości. Czyli - akceptować i respektować, choć oczywiście tylko do momentu, kiedy ktoś w masce nie popełni przestępstwa, bo wtedy powinna interweniować powołana do zapewnienia bezpieczeństwa policja

A to - dokładnie tak, jak dzisiaj. Bez żadnej zmiany w prawie.

Zatem - po co zmiana, która nic nie zmieni, a zamiast chuliganów powstrzymać - może ich w gruncie rzeczy wręcz ochronić?

Zobacz cały projekt ustawy