Dopiero dziś lekarze zlikwidowanego szpitala wojewódzkiego w Tychach dostali listę placówek, do których mogą odsyłać pacjentów. Jedyna dobra wiadomość jest taka, że jak się przekonała nasza reporterka Anna Kropaczek, w przyszpitalnym ambulatorium nie ma kolejek pacjentów. Według zapewnień dyrekcji, to właśnie w poradniach mieszkańcy mogą szukać pomocy.

Zobacz również:

W tyskim ambulatorium lekarz bada osoby, które przychodzą do poradni i kieruje je albo do domu, albo do innego szpitala.

Dopiero po godzinie 10 lekarze dostali listę miejsc, do których można odsyłać pacjentów. Wcześniej do poradni urazowej przyszedł mieszkaniec Tych z córką, która miała problem z nogą. Konkretnej porady nie dostaniemy, nie ma możliwości prześwietlenia nogi i udzielenia pierwszej pomocy. Na pytanie, do którego ewentualnie szpitala możemy się udać, padła odpowiedź, że do każdego, ale nie tutaj - mówi pacjent.

W poradni przyszpitalnej cały czas dyżuruje ginekolog, który do tej pory przyjął jedną ciężarną kobietę.

Zadłużenie źródłem kłopotów placówki

Szpital wojewódzki w Tychach, który jest jednym z największych w regionie, został wczoraj tymczasowo zamknięty. W sobotę placówkę opuścili ostatni pacjenci. Szpital będzie nieczynny do 31 maja. To skutki ogromnego, około 60-milionowego zadłużenia.

Władze województwa tłumaczą, że szpital trzeba czasowo zamknąć, by przeprowadzić swego rodzaju inwentaryzację. To konieczne, aby szpital 1 czerwca mógł zostać przejęty przez nową spółkę Mergrez, w której 100 proc. udziałów będzie należeć do woj. śląskiego, natomiast przychodnie pozostaną w strukturze SP ZOZ.

Ma to być ratunek dla zadłużonej placówki, która nie była w stanie wypłacić pracownikom zaległych pensji. Konta zajął bowiem komornik. Niewykluczone też, że w tym czasie kontrolę w szpitalu przeprowadzi Narodowy Fundusz Zdrowia.