Afera podsłuchowa czy fuszerka firmy ochroniarskiej zakładającej alarm? Policja sprawdza, czy faktycznie podsłuchiwano pomieszczenia w Pomorskim Urzędzie Marszałkowskim, w tym biura Macieja Płażyńskiego, b. szefa MSWiA Marka Biernackiego oraz jego zastępcy Bogdana Borusewicza.

Na trop podsłuchowej afery wpadł Daniel Duda z biura poselskiego Macieja Płażyńskiego. Zauważył, że w słuchawce telefonu słychać głosy, które czasem uniemożliwiały rozmowę. Wsłuchałem się bardziej w ten głos - mówi - i wtedy okazało się, że to głos Przemysława Marchlewicza, czyli wiecemarszałka województwa pomorskiego. W urzędzie zapanowała konsternacja.

Sprawdzenie sprawy zlecono fachowcom elektronikom, którzy potwierdzili, działanie podsłuchu. Jednak jak mówią urzędnicy, ta ekspertyza jest nieoficjalna, wciąż bowiem nie ma dowodów. Dlatego też o wyjaśnienie sprawy poproszono organa ścigania.

Policja zabrała się więc do pracy. Według wstępnych ustaleń - jak nieoficjalnie dowiedział się reporter RMF – za całe zamieszanie odpowiedzialna jest jedna z firm ochroniarskich, która zakładała alarm w podsłuchiwanych biurach; gdzieś podczas montażu popełniono błąd. Nie wiadomo jednak, czy było to działanie świadome czy też nie.

Foto: Archiwum RMF

16:20