W Polsce głosił, że nadchodzi apokalipsa i chciał, by wszyscy przyjęli do serca Jezusa Chrystusa. Ze swoją misją wędrował po całej Europie, aż dotarł na Bliski Wschód, a dokładniej - do Syrii. Wiele jednak wskazuje na to, że ta wycieczka nie skończyła się najlepiej dla wrocławianina Leszka Panka.

W lutym w walkach z wojskami buntowników nieopodal Homs, rządowa armia zatrzymała jednego mężczyznę, który próbował coś wyciągnąć z kieszeni. Żołnierze uznali, że pewno chce się wysadzić, więc postrzelili go w nogę i zabrali do więzienia.

Według portalu "Inside Syria", zatrzymany mężczyzna to obywatel Polski Leszek Panek. Nie chciał się wysadzić, a jedynie wyciągnąć z kieszeni paszport. Według dokumentu wynikało, że Polak przybył do Libanu 15 grudnia. Wskazywałoby na to, że granicę syryjską musiał pokonać nielegalnie. Sąd wojskowy uznał, że Panek jest zaangażowany w działalność terrorystyczną, a taki zarzut jest karany śmiercią według syryjskiego prawa.

54-latek jest dość znany w swoim rodzinnym Wrocławiu. Według "Gazety Wrocławskiej" Panek jeździł po mieście złotym nissanem almerą wyklejonym hasłami związanymi z apokalipsą. Na dachu samochodu miał głośniki, przez które zwiastował, że wojna nuklearna jest coraz bliżej.

Panek podróżował także po Europie (m.in. do Niemiec, Francji czy Hiszpanii), gdzie również głosił swoje apokaliptyczne przepowiednie. Z tego też powodu pojechał do Syrii. Na swojej stronie internetowej pisał, że islam to "wiara wymyślona przez szaleńca kierowanego przez Lucyfera", więc bardzo prawdopodobne, że chciał nawracać muzułmanów. 

O zniknięciu Panka informowała w grudniu fundacja Itaka.

Na razie nie wiadomo, czy polski rząd coś robi, by uratować Panka przed karą śmierci.