30 czerwca ma ruszyć proces trojga oskarżonych o szantażowanie senatora PO Krzysztofa Piesiewicza. On sam będzie oskarżycielem posiłkowym. Śledztwo o posiadanie kokainy przez senatora umorzono, bo Senat nie uchylił mu immunitetu.

Akt oskarżenia wobec Joanny D., Haliny S. i Zbigniewa Sz. Prokuratura Okręgowa Warszawa-Praga skierowała do Sądu Rejonowego dla Warszawy-Śródmieścia w połowie marca tego roku. Koniec czerwca to stosunkowo szybki termin na rozpoczęcie procesu; niektóre sprawy w tym sądzie czekają na pierwszy termin więcej miesięcy. Proces może być częściowo lub w całości utajniony, bo dotyczy spraw, które - jak mówi prawo - mogą naruszyć ważny interes prywatny.

Od ujawnienia całej sprawy w grudniu 2009 r. 64-letni Piesiewicz praktycznie nie pojawia się publicznie (w Senacie wziął bezpłatny urlop). W jednej z nielicznych wypowiedzi dla mediów prosił o spokojne spojrzenie (...) i wybaczenie lekkomyślności. W sądzie będzie musiał zeznawać. Zgłosił swój udział w tej sprawie jako oskarżyciel posiłkowy (m.in. będzie mógł zadawać pytania i składać wnioski dowodowe).

W grudniu 2009 r. zawiesił on członkostwo w klubie parlamentarnym PO. Premier Donald Tusk mówił wtedy, że nie można bronić zachowań Piesiewicza, bo - jak podkreślił - są one nie do obrony. Dodał, iż wydaje się, że kariera polityczna senatora jest zakończona.

Zarzuty wobec oskarżonych dotyczą zmuszania Piesiewicza do określonego zachowania w zamian za nieujawnianie kompromitujących go materiałów - za co grozi do trzech lat więzienia. Oskarżeni (już wcześniej karani za czyny kryminalne) szantażowali Piesiewicza od jesieni 2008 r. Gdy przygodnie poznana wcześniej przez niego Joanna D. opowiedziała o spotkaniach u senatora swym znajomym Zbigniewowi S. i Janowi W., zapadła decyzja o szantażu.

We wrześniu 2008 r. nagrano spotkanie Piesiewicza z Joanną D. i striptizerką Joanną S., a potem kilka razy "odsprzedawano" politykowi kompromitujące taśmy. W sumie senator zapłacił za nagrania ponad 550 tys. zł, m.in. w październiku 2008 r. za "odkupienie" taśm zapłacił 196 tys. zł nieustalonej do dziś kobiecie, podającej się za dziennikarkę.

Senator nie chciał wtedy ścigania szantażystów, a śledztwo w sprawie szantażu początkowo umorzono. Szantażyści jednak nie zrezygnowali. W 2009 r. Halina S., znajoma Joanny D., zadzwoniła za jej wiedzą do Piesiewicza, mówiąc, że pies wygrzebał z ziemi płyty z nagraniami, na których opakowaniu miał być numer jego komórki. Za niemal 40 tys. zł Piesiewicz "odkupił" od niej taśmy.

Szantażyści ponownie zażądali jednak pieniędzy; zagrozili też upublicznieniem nagrań. Wówczas senator zawiadomił prokuraturę, która przygotowała zasadzkę. W listopadzie 2009 r. zatrzymano osoby wskazane przez Piesiewicza. Nie było wobec nich wniosków o areszt, co prokuratura tłumaczyła stosunkowo niską grożącą im karą. Prokuratura zapewniała, że szantażyści to "przypadkowa grupa".

Kilka dni przed oskarżeniem trójki szantażystów, umorzono odrębne śledztwo wobec Piesiewicza. Prokuratura zamierzała zarzucić mu przestępstwa posiadania kokainy i nakłaniania innych osób do jej zażycia. W lutym br. Senat nie zgodził się jednak na uchylenie mu immunitetu. Wcześniej wniosek prokuratury negatywnie zaopiniowała senacka komisja regulaminowa; jej członkowie argumentowali, że jest on przedwczesny. Początkowo Piesiewicz sam zrzekł się immunitetu, ale po analizie prawnej wycofał zgodę i pozostawił decyzję Izbie.