"Nigdy nie brałem narkotyków. Może ktoś dosypał mi czegoś wcześniej do drinka na imprezie'" - to linia obrony Artura W., którego proces ruszył dziś w Gdańsku. 40-latek o pseudonimie "Wolv", który nigdy nie miał prawa jazdy, jest oskarżony o spowodowanie tragicznego wypadku. Jego auto zepchnęło inny samochód na ścieżkę rowerową. Zginęła jadąca rowerem kobieta. Kolejnych dwoje rowerzystów zostało rannych.

"Nigdy nie brałem narkotyków. Może ktoś dosypał mi czegoś wcześniej do drinka na imprezie'" - to linia obrony Artura W., którego proces ruszył dziś w Gdańsku. 40-latek o pseudonimie "Wolv", który nigdy nie miał prawa jazdy, jest oskarżony o spowodowanie tragicznego wypadku. Jego auto zepchnęło inny samochód na ścieżkę rowerową. Zginęła jadąca rowerem kobieta. Kolejnych dwoje rowerzystów zostało rannych.
Artur W. pseudonim "Wolv" /Adam Warżawa /PAP

O wypadku, do którego w kwietniu ubiegłego roku doszło w Gdańsku Wrzeszczu, było bardzo głośno. Szybko okazało się, że kierowca podejrzany o jego spowodowanie jechał po zażyciu kokainy i bez prawa jazdy. Nie miał go, bo nigdy nie uzyskał takich uprawnień. W wypadku ranny został kierowca auta, w które uderzył samochód Artura W., i troje rowerzystów jadących ścieżką rowerową wzdłuż głównej arterii Gdańska. Niestety najpoważniej ranna rowerzystka zmarła później w szpitalu.

Dziś prokurator przez kilka minut odczytywał precyzyjnie opisane obrażenia wszystkich uczestników wypadku. Odczytał także wyjaśnienie złożone w śledztwie przez Artura W. Nie pamiętam praktycznie nic z tego wypadku. Ja w dniu zdarzenia nie zażywałem kokainy. Dzień wcześniej również nie zażywałem kokainy. Chcę wyjaśnić, że w piątek byłem na dyskotece. Tam spędziłem dłuższy czas z przyjaciółmi. Nazwisk nie pamiętam. Piłem drinka z sokiem jabłkowym. Drink wielokrotnie zostawał na stoliku. Wychodziłem do toalety, wychodziłem potańczyć. Może wtedy dosypano mi jakiegoś narkotyku. Osobiście nigdy nie zażywałem żadnych narkotyków - odczytywał materiały sprawy prokurator Maciej Gnilański. Sam "Wolv" nie chciał odpowiadać na jego pytania. Udzielał odpowiedzi tylko na te, zadawane przez swojego adwokata.

Jak się wówczas okazało, Artur W. dość dobrze pamięta dzień wypadku. Tłumaczył, że to dzięki pracy z psychologiem, którego pomocy po zdarzeniu potrzebował, przypomniał sobie wiele szczegółów. Twierdzi, że czas przed wypadkiem spędził w historycznym centrum Gdańska. Miał się tam spotkać między innymi z żoną i synem, wspólnie spacerować i zjeść obiad. Potem w okolicy Targu Rybnego "Wolv" wsiadł do auta i ruszył w kierunku Wrzeszcza.

Twierdzi, że nie jechał wtedy szybciej niż inne samochody. Wspomina szczegóły: rozmowę z motocyklistą na światłach, czy uśmiechające się do niego kobiety jadące sąsiednim pasem. Jechałem praktycznie równomiernie z tym autem, które było obok mnie. Po chwili poczułem, że samochód nie ma przyczepności, zaczęło mi zarzucać auto i wpadłem w poślizg. Kobiety, które obok jechały, zdążyły przyhamować jak wpadłem w ten poślizg. Kiedy wydawało mi się, że jest już wszystko ok, że będzie dobrze, poczułem uderzenie w przód auta, na wysokości przedniego koła od pasażera. Otworzyła się poduszka powietrzna w drzwiach. Okręciło moje auto, czułem jak zahaczam o inne auto, uderzyłem w krawężnik, znalazłem się na pasie zieleni, obok budynku, który jest na wysepce. Tam miałem utratę świadomości i nie mogłem się poruszyć - opowiadał o wypadku Artur W.

Twierdzi, że czekał na pomoc. Jako pierwszy miał mu jej udzielać policjant, później strażacy. Artur W. dobrze pamięta moment dmuchania w alkomat, gapiów, strażaków odłączających akumulator od jego auta czy to, o czym z nimi rozmawiał. Ma też swoją teorię dotyczącą przyczyny utraty przyczepności na drodze. W mojej ocenie to w tym miejscu jest bardzo zła nawierzchnia, duże koleiny i studzienki, które wystawały. Podbiło mnie do góry i tak jakbym całkowicie stracił przyczepność - mówił Artur W. Zdaniem prokuratora jednak do tragedii doprowadził nie stan drogi, a gwałtowna zmiana pasa ruchu przez Artura W., przy prędkości co najmniej 80 km na godzinę.

Przypomnijmy - do wypadku doszło, gdy Artur W. miał przerwę w odsiadywaniu kary więzienia. Wypuszczono go ze względu na stan zdrowia; miał przejść zabieg. Wiadomo, że wcześniej był wielokrotnie karany. Pierwszy raz - w 1995 roku. Teraz odsiaduje 10-letni wyrok. Został prawomocnie skazany za rozboje, wymuszenia i zastraszanie trójmiejskiego przedsiębiorcy. Za spowodowanie wypadku ze skutkiem śmiertelnym grozi mu kolejna odsiadka - do 12 lat.

(abs)