Żołnierze sił pokojowych ONZ przybywają do Liberii. Dziś wylądował tam pierwszy oddział Nigeryjczyków. Wysiadających w strugach deszczu żołnierzy powitały radosne okrzyki mieszkańców stolicy państwa, Monrowii. W ciągu ostatnich dwóch miesięcy trwającej tam od lat wojny domowej zginęło ponad 2000 ludzi.

Jutro do 200-osobowego oddziału Nigeryjczyków dołączy kolejnych 300 żołnierzy. Docelowo siły ONZ-towskich błękitnych hełmów liczyć mają ponad 3000 żołnierzy. Rozmieszczenie międzynarodowych sił pokojowych w Liberii ma położyć kres toczącym się w tym kraju od ponad dwóch miesięcy krwawym walkom. Umożliwi też dostarczenie pomocy humanitarnej dla dziesiątków tysięcy ludzi.

Zdaniem ministra obrony Liberii Daniela Chei kilka tysięcy żołnierzy sił pokojowych może nie wystarczyć, by uspokoić sytuację. By rozwiązać nasze problemy, potrzeba będzie co najmniej 15 tysięcy żołnierzy. Jednak obecność 500 czy 1000 już jest bardzo dobrym początkiem - powiedział Daniel Chei.

W Liberii trwają starcia między wojskami rządowymi i oddziałami rebeliantów z Liberyjskich Sił na rzecz Zjednoczenia i Demokracji. Rebelianci, którzy zajęli stolicę kraju, deklarują, że wycofają się stamtąd, kiedy tylko siły pokojowe zdolne będą do przejęcia pełnej kontroli.

Zwlekamy z przyczyn humanitarnych i względów bezpieczeństwa. Nie chcemy się wycofać, jeśli nie będzie tu żołnierzy ONZ, bo obawiamy się, że ludność cywilna zostałaby zaatakowana przez siły prezydenta Taylora - mówił przywódca rebeliantów.

Ich głównym postulatem jest ustąpienie prezydenta Charlesa Taylora. Liberyjski przywódca obiecał podać się do dymisji w ciągu tygodnia, a następnie opuścić kraj. Nie wiadomo jednak, czy dotrzyma słowa – wcześniej kilkakrotnie już deklarował, że odejdzie i tego nie robił.

20:45