Złodzieje przetopili pierścień prymasa Stefana Wyszyńskiego. Brylanty, którymi był wysadzany, sprzedali za 50 euro. Wczoraj wieczorem policja zatrzymała złodziei - dowiedziała się "Gazeta Wyborcza".

Pierścień był częścią wystawy poświęconej Prymasowi Tysiąclecia. Na początku lutego w katedrze gnieźnieńskiej prezentowano jego osobiste pamiątki: strój kardynalski, sekretarzyk, zdjęcia i dokumenty. A także pierścień: gruby, wykonany ze srebra i złota, wysadzany brylantami, z wizerunkiem Matki Boskiej Częstochowskiej.

Kradzieżą zajęła się specjalna grupa śledcza z komendy wojewódzkiej w Poznaniu. Ale policjanci długo nie mieli tropu. Przełom w śledztwie nastąpił kilka dni temu. Jak dowiedziała się "Gazeta", policja dotarła do świadka, którego zeznania umożliwiły zidentyfikowanie złodziei. Są nimi 33-letnia Barbara R., bezrobotna spod Słupcy, oraz 62-letni były taksówkarz Mieczysław W. Para jeździła po Polsce, zajmując się okradaniem kościelnych skarbonek.

Policja ustaliła, że pierścień został bezpowrotnie zniszczony. Złodzieje odłupali element z wizerunkiem Matki Boskiej - bo nie miał dla nich wartości - i go wyrzucili. Usunęli także brylanty. Ogołocony pierścień sprzedali paserowi, który go przetopił. Z brylantami wyjechali za granicę. W jednym z krajów Beneluksu znaleźli jubilera, który kupił je od nich za 50 euro, co oznacza, że nie zwróciły im się nawet koszty podróży.

Ile w rzeczywistości były warte brylanty, nie wiadomo, bo nikt wcześniej ich wartości nie szacował. Według szacunków, które po kradzieży podawała policja, pierścień w całości był warty nawet kilkadziesiąt tysięcy złotych.

Dopiero wczoraj policji udało się namierzyć złodziei kilkaset kilometrów od Poznania. Zostali zatrzymali późnym wieczorem.

Jak ustaliła "Wyborcza" Barbara R. i Mieczysław W. już tydzień wcześniej wpadli w ręce policji po tym, jak w Łowiczu ukradli z kościelnej skarbonki 250 zł. Po przesłuchaniu dostali policyjny dozór i wyszli na wolność. Przy Mieczysławie W. znaleziono wtedy komplet kilkudziesięciu wytrychów. Jeśli użył ich także w Gnieźnie, mogłoby to tłumaczyć, dlaczego ani na gablocie, ani na zamku nie było widocznych śladów włamania. Nikt nie zbił szyby, ani nie wyłamał zamka.