Nie będzie zapowiadanego na przełom października i listopada wniosku o wypłatę pierwszych środków z Krajowego Planu Odbudowy, "ten termin był zbyt optymistyczny" - mówi bez ogródek rzecznik rządu, nie podając nawet możliwego terminu złożenia takiego wniosku. Polska zostaje coraz dalej za peletonem krajów Unii, które już swoje KPO wykorzystują.

Kiedy w lipcu ub. roku Komisja akceptowała plany odbudowy pierwszych 12 krajów, Polska zabierała się ledwo za negocjacje w tej sprawie. Z końcem roku straciliśmy już możliwość skorzystania z niemal 5 mld euro zaliczek na poczet spodziewanych wpływów.

Kiedy wiosną tego roku większość krajów Unii mogła już korzystać z pieniędzy uzyskanych w ramach KPO, my nadal prowadziliśmy negocjacje ws. zatwierdzenia naszego planu odbudowy. Polski KPO z wieloma wynegocjowanymi ściśle warunkami Komisja zaakceptowała dopiero na początku czerwca tego roku.

Paplanina, czyli daleko za peletonem

Od pierwszych dni czerwca widać było, że Polska jasno opisanych warunków nie spełnia, a kolejne miesiące przynosiły przekraczanie kolejnych terminów, zapisanych w formie tzw. kamieni milowych. Do dziś zresztą nadal nie zmieniono sposobu tworzenia prawa (ani w Regulaminie Sejmu, ani w praktyce), nie działa Komitet Monitorujący KPO i nie spełniamy warunków dotyczących praworządności.

Nie wypełniając tych "kamieni milowych", rząd przez kilka miesięcy zapewniał jednak, że je wypełnia i złoży wnioski o wypłaty właśnie teraz, na przełomie października i listopada.

Dla wielu zaakceptowanie KPO było horyzontem, za którym można się było spodziewać rozpoczęcia pogoni za pozostałymi krajami Unii. Dostali pieniądze wcześniej, już nas wyprzedzają, na dodatek waluta euro także nie jest wolna od inflacji i ten sam milion euro dziś wart jest kilka procent mniej niż przed rokiem, ale... przynajmniej mielibyśmy perspektywę długo trwającego, ale dogonienia peletonu.

I oto nagle jego rzecznik oświadcza, że rząd wniosku o płatność na razie nie złoży, a przeszkodą jest różne interpretowanie zawartych uzgodnień - Komisja Europejska musi zrozumieć, że jeżeli wcześniej dogadywaliśmy się na określone kryteria, to musimy je rozumieć w taki sam sposób - mówi Piotr Müller.

Stracone półtora roku

Warto przy tym pamiętać, że dotyczące tych kryteriów negocjacje trwały ponad rok. Ich efekt został potwierdzony przez obie strony. Polski rząd publikuje na swojej stronie związane z tym dokumenty, w których uzgodnienia bardzo starannie opisano. W wypadku nieistniejącego wciąż (wbrew temu co mówią ministrowie i pan Müller) Komitetu Monitorującego rząd wręcz chwali się, że jego powołanie było jego własną inicjatywą, Unia tego nie wymagała.

Mówiąc pokrótce - straciliśmy półtora roku na dochodzenie z Komisją Europejską do umowy, która została zawarta, ale której nie wykonujemy. A po kilku miesiącach udawania że jest inaczej, winien temu jest sposób rozumienia starannie i długimi miesiącami szlifowanych zapisów porozumienia.

Tłumaczenie jest wprawdzie niewiarygodnie infantylne, pokazuje jednak także kompletną bezradność szamotaniny, w jakiej podejmują decyzje rządzący. Nieuchronna klęska czai się za kombinacją przepisów; żeby złożyć pierwszy wniosek o wypłatę, trzeba spełnić warunki dotyczące praworządności. Paplanina o negocjacjach po zawarciu porozumienia, różnym interpretowaniu tego, co jest jasno napisane itp. nic tu nie zmieni - jeśli nie spełniając warunku Polska złoży wniosek - otrzyma odmowę wypłaty. Nie paplaninę czy rzucone przy tej lub innej okazji "we will not pay the money" któregoś z unijnych komisarzy, ale odpowiedź oficjalną, ze wskazaniem przyczyn.

I trzeba ją będzie przyjąć, wraz z poniesieniem odpowiedzialności. To będzie trudniejsze, niż kojące bajdurzenie o spełnianiu warunków i niezachwianej wierze w ostateczny sukces.

To będzie fakt.

Opracowanie: