Mieszkanka Ustki zwróciła się do swojego urzędu o dokumenty dotyczące wycinki drzew. Jej prośba dotyczyła informacji, która powinna znajdować się w Biuletynie Informacji Publicznej. Urzędnicy wycenili każdą stronę dokumentacji na 7 groszy, łącznie na 42 grosze. Petentka zapłaciła, ale uważała, że obciążenie jej kosztami ogranicza prawo do informacji. Sprawa już kilkakrotnie trafiała na sądowe wokandy.

Kobieta skierowała sprawę do Wojewódzkiego Sądu Administracyjnego w Gdańsku. Ten jednak odrzucił jej skargę uznając, że sprawa jest rażąco błaha. Problem polega na tym, że właśnie w takich małych sprawach obywatel jest lekceważony, bo wiadomo - pieniacz, natomiast nikt nie rozlicza urzędu z tego, że nie stosuje prawa i z tego, że tej informacji nie było w Biuletynie Informacji Publicznej i nad tym nikt się nie zastanawia - wyjaśnia Katarzyna Batko-Toluć z Sieci Obywatelskiej WatchDog i dodaje, że nie chodzi o uchylanie się od zapłacenia 42 groszy. Cennik ma potencjalnie mrożący efekt. Obywatel widzi: jak będę się interesował tą informacją - będę musiał za nią zapłacić - dodała Batko-Toluć. Sprawa zawędrowała aż do Naczelnego Sądu Administracyjnego. Pierwszy raz NSA zajmował się tą sprawą w październiku; teraz sprawa ponownie trafiła na wokandę tego sądu.

Tym razem NSA zajął się tą sprawą w poszerzonym, siedmioosobowym składzie.

Wcześniej Wojewódzki Sąd Administracyjny przyznał kobiecie rację, że nie powinno być cennika do otrzymania zgłaszanych dokumentów. Jednocześnie jednak WSA stwierdził, że opłata została naliczona z dokładnym podaniem kosztów, więc nie powinno być kłopotu i... skargę odrzucił. NSA nie podjął jednak żadnej uchwały w tej kwestii. Sąd powiedział jednak, że czasami taka mała sprawa może być dla skarżącego wstępem do większej sprawy, bo obywatel może chcieć rozstrzygnąć jakiś element, zanim zechce podjąć całą sprawę - przyznaje Katarzyna Batko-Toluć. Jeżeli ktoś będzie oceniał teraz moje intencje i będzie mówił, że to jest błaha sprawa, to zazwyczaj nie podniosę sprawy dłużej, bo brakuje mi jakiegoś pierwszego kroku - dodaje ekspertka WatchDog.

Do ostatniej rozprawy w NSA poza Fundacją WatchDog przyłączyli się nawet Rzecznik Praw Obywatelskich i Fundacja Court Watch Polska. Rzecznik podkreślał, że odrzucenie sprawy przez wojewódzki sąd mogło nastąpić na przykład wtedy, gdy sprawa nie należy do właściwości sądu, kiedy została wniesiona po terminie, gdy nie uzupełniono w wyznaczonym terminie braków formalnych skargi lub też jeżeli sprawa objęta skargą pomiędzy tymi samymi stronami jest w toku lub  została już prawomocnie osądzona. Nie ma żadnej formalnej granicy, która określałaby czy sprawa jest duża, czy mała - mówiła nam ekspertka Sieci Obywatelskiej WatchDog.

Przedstawicielka prokuratury podkreśliła, że gdyby była możliwość odrzucania spraw rażąco błahych, to powinna opierać się na jakiejś ustawowej podstawie. W zeszłym roku reformowano prawo postępowania przed sądami administracyjnymi i padła wtedy taka propozycja. Sejm jednak jej nie przyjął. Rzecznik Praw Obywatelskich przyznał, że w błahych spraw nie przyjmuje na przykład Europejski Trybunał Praw Człowieka, ale istnieją ku temu podstawy prawne. Wcześniejsze składy sędziowskie w różnych polskich sądach mogły się w tym przypadku powoływać tylko na ustawę o dostępie do informacji publicznej. Z jej przepisów zaś wynika, że ustalenie kosztów powinno odbywać się indywidualnie.

Odmowa wydania uchwały przez Naczelny Sąd Administracyjny oznacza z jednej strony przyznanie racji domagania się informacji publicznej, z drugiej zaś - nie wyklucza wyznaczania cen za dokumentację. Dopuszcza też zajmowanie się drobnymi sprawami przez sąd, ten nie zajął jednoznacznego stanowiska.

(abs)