Protest mechaników nie sparaliżował warszawskiego Okęcia. Tylko samolot do Monachium wystartował opóźniony, ale - jak twierdzą władze lotniska - nie ma to związku z trwającym od północy strajkiem pracowników firmy LOT AMS, serwisującej maszyny. Mechanicy protestują, bo twierdzą, że pracują za dużo, co może mieć wpływ na błędne przeglądy samolotów.

Zdaniem związkowców, strajkuje dziś aż 95 procent personelu. Według nich, w hangarach w nocy pojawiło się tylko dwóch z 30 pracowników. Jak mówi Robert Skalski, szef związku Naziemnego Personelu Lotniczego, ci, którzy pracują, muszą sprawdzać samoloty za tych, co nie pracują. To zagrożenie, bo z informacji, jakie mamy, kierownictwo na niektórych wymusiło, żeby pracowali na okrągło. Jeden z kolegów pracuje od wczoraj do 18, ma pracować jeszcze całą dobę, czyli 24 godziny będzie pracował - tłumaczy.

LOT i władze lotniska bagatelizują strajk

Co innego twierdzi jednak rzecznik LOT-u. Jak mówi, większość osób pracuje, a osoby, które nie chciały przystąpić do strajku, były zastraszane. Na razie wszystko lata i nie widać żadnych problemów. To jest skok na kasę, ostatni moment, w którym związkowcy chcą wyrwać jeszcze pieniądze, bo ta spółka ma być w najbliższym czasie sprzedana. Tu nie chodzi o żadne bezpieczeństwo, tylko o pieniądze - podkreśla Leszek Chorzewski.

Rzecznik zapewnia, że strajk nie utrudnia przygotowania maszyn do lotu. Są osoby, które normalnie pracują, nawet nie ma potrzeby ściągania osób do obsługi maszyn z innych firm.

Władze portu lotniczego także bagatelizują strajk. To tylko jedna z wielu firm serwisujących samoloty - mówi Przemysław Przybylski z Portów Lotniczych. Gdy strajkuje jeden warsztat w mieście, to nie oznacza, że ruch na ulicach jest mniejszy - dodaje.

Spółka LOT AMS zajmuje się serwisowaniem i przeglądami maszyn LOTU. Pracownicy tej firmy nie odpowiadają ani za przepychanie samolotów na płycie, ani za ładowanie bagażu, ani za catering. To nie ma wpływu na życie lotniska - zapewnia Przybylski.