Prokuratura Rejonowa Łódź-Śródmieście będzie wyjaśniać sprawę rzekomego pobicia przez policjantów 18-latka, który wracał z juwenaliów. Materiały z doniesień medialnych na ten temat zostały przekazane do właściwej prokuratury - mówi rzecznik Prokuratury Okręgowej w Łodzi Krzysztof Kopania. "Nie wpłynęły jeszcze materiały z policji, a pokrzywdzony nie składał doniesienia o możliwości popełnienia przestępstwa" - dodaje. Sprawę bada także Biuro Spraw Wewnętrznych Komendy Głównej Policji. Historię opisała "Gazeta Wyborcza" w lokalnym wydaniu.

Michał, 18-letni uczeń technikum poligraficznego około 2 w nocy wracał z juwenaliów i czekał na tramwaj na przystanku na osiedlu studenckim ze znajomymi. Była tam też grupa młodych osób, którzy krzyczeli, gdy przejeżdżał radiowóz: Raz, dwa, trzy, je...ć psy!.

Michał nie krzyczał, ale jeden z policyjnych samochodów się zatrzymał i to jego mundurowi poprosili do środka. Radiowóz odjechał. W radiowozie było dwóch policjantów. Kazali mi się przyznać. Powiedzieli, że dostanę mandat za obrazę funkcjonariuszy. Oczywiście się nie przyznałem, bo to nie ja krzyczałem - mówi gazecie chłopak.

18-latek w rozmowie z gazetą relacjonuje, że policjanci poprosili go o dokument tożsamości. Dał im legitymację. Później policjanci znaleźli w portfelu dowód chłopka. Kazali mi odblokować telefon. Przyznaję, że się postawiłem. Nie chciałem, żeby grzebali w moim telefonie, więc powiedziałem, że nie pamiętam kodu do blokady. "No to sobie przypomnisz" - powiedział policjant i kazał koledze zgasić światło. Wtedy dostałem pierwszy cios – relacjonuje chłopak.

Michał ma lekko opuchnięte, zaczerwienione policzki, strupy i siniaki na nogach, ramieniu oraz ranę na przedramieniu. Twierdzi, że wielokrotnie był uderzany otwartą dłonią - aż dostał ataku, przypominającego padaczkowy. Wyprowadzili mnie z radiowozu i położyli na ziemi. Podjechał kolejny radiowóz. Ktoś przyciskał mi plecy kolanem. Trzymali za ręce i nogi. Wezwali pogotowie, ale ratownik nawet mnie nie zbadał. Spojrzał w oczy, stwierdził że symuluję i spytał, jakie narkotyki brałem. Nie brałem. Nie symulowałem - dodaje 18-latek. Chłopak usłyszał też, że dostanie 500 złotych mandatu za bezpodstawne wezwanie karetki. Na koniec zabrali go policjanci z drugiego samochodu i odwieźli do domu.

Nieco inaczej wygląda wersja policji, którą przedstawia gazecie rzecznik Komendanta Wojewódzkiego Policji Joanna Kącka. Patrol mundurowych zabezpieczających juwenalia, przejeżdżając obok jednego z przystanków, podjął interwencję w związku z wulgarnymi okrzykami kierowanymi pod adresem policjantów - opisuje sytuację Kącka. Funkcjonariusze zatrzymali się, żeby wylegitymować jednego z uczestników zajścia. Mężczyzna twierdził, że nie ma przy sobie dokumentów, w związku z tym został poproszony do radiowozu. 18-latek został poinformowany o ukaraniu za popełnione wykroczenia. Odmówił przyjęcia mandatu w wysokości 600 złotych. W pewnym momencie zaczął zachowywać się irracjonalnie, wykonywał dziwne i nieskoordynowane ruchy, spinał się i uderzał pięściami w kolana. Zaczął ciężko oddychać, twierdził, że ma astmę, w związku z czym został wyprowadzony z radiowozu - mówi Kącka.

Jak dodaje, policjanci wezwali pogotowie. Ratownik wystawił kartę, z której wynika, że 18-latek był w stanie ogólnym dobrym, bez zewnętrznych uszkodzeń ciała i nie było śladów pobicia. Napisał, że był agresywny i wulgarny także wobec sanitariuszy oraz był po spożyciu alkoholu. Rzecznik uzupełnia, że ani pokrzywdzony, ani nikt z jego rodziny nie złożył zawiadomienia o przestępstwie. Policja sama zdecydowała o przekazaniu materiałów do prokuratury, aby uniknąć wszelkich wątpliwości, co do obiektywizmu.

Następnego dnia, gdy Michał się obudził, miał zawroty głowy. Wezwaliśmy pogotowie, powiedzieliśmy, że syn został pobity przez policję - mówi gazecie mama chłopaka. W opisie badania ze szpitala im. Barlickiego jest, napisane: „W okolicy prawego ramienia pojedyncze podbiegnięcie krwawe, na prawym przedramieniu zmiana skórna (według słów pacjenta miejsce po przypalaniu), łagodne otarcia naskórka bez przerwania ciągłości skóry w okolicy kości policzkowych”.

Rzecznik Wojewódzkiej Stacji Ratownictwa Medycznego Edyta Wcisło przekonuje, że Michał był zbadany i przekazany policjantom, a zarzuty matki, dotyczące działań ratowników są bezzasadne. Jeżeli chłopak został pobity chwilę przed wezwaniem pierwszej karetki, to faktycznie ratownicy mogli ich nie zauważyć, bo były jeszcze niewidoczne - mówi rzeczniczka gazecie. Osiem godzin później było je widać, więc pomoc została udzielona - dodaje. Teraz wszelkie wątpliwości rozwieje prokuratura, która ustali okoliczności zdarzenia.

Więcej w "Gazecie Wyborczej".

(aw, mpw)