We wczorajszym starciu okrętów wojennych obu Korei zginęło lub zostało rannych co najmniej 30 marynarzy z komunistycznej Północy. Tak przynajmniej twierdzi szef sztabu armii Południowej Korei opierając się na zeznaniach uczestników potyczki. Władze w Phenianie nie wspominają ani słowem o stratach własnych.

70 i 40 milimetrowe działka zainstalowane na naszych jednostkach patrolowych są niezwykle skuteczne, bo sterowane komputerowo. Dlatego jestem przekonany, że po stronie Północy jest więcej niż 30 ofiar - mówił w Seulu generał Ahn Ki-Seok. Podkreślał też, że jeden z północno-koreańskich okrętów wycofał się z pola walki w płomieniach.

Ta wypowiedź jest jednak w pewnym sensie próbą ratowania prestiżu armii Korei Południowej. Generał musiał się gęsto tłumaczyć przed specjalną komisją, dlaczego jego podkomendni przegrali starcie z komunistami.

W potyczce zginęło 4 południowo-koreańskich żołnierzy, jeden zaginął, a 22 odniosło rany. Południe straciło też jeden ze ścigaczy, który zatonął po trafieniu w maszynownię.

Seulskie gazety piszą dziś, że "słoneczna polityka" ocieplania stosunków z komunistami, lansowana przez prezydenta Kim De Dzunga nie sprawdziła się. Daliśmy zbyt wiele, a otrzymaliśmy w zamian zbyt mało - twierdzi "Korea Times".

16:30