W weekend ratownicy wywiozą na powierzchnię części urządzeń, które znajdowały się w rejonie wypadku w kopalni Krupiński. Zamknięte zostanie też miejsce wypadku. Sprzęt zostanie zbadany przez specjalistów.

Na początku maja w zakładzie zapalił się metan. Zginął górnik i dwaj ratownicy. Dopiero pół roku po tragedii eksperci wyjaśniający okoliczności wypadku mogli wejść do wyrobiska. Od wtorku pobierali próbki do analiz. W piątek na dół zjechała ostatnia grupa ekspertów.

W sobotę i niedzielę nastąpi wywiezienie na powierzchnię części sprzętów i urządzeń, wytypowanych do dalszych badań i analiz. W poniedziałek rejon zostanie ponownie otamowany. Żadne znajdujące się tam urządzenia nie będą wydobywane - powiedziała rzeczniczka Wyższego Urzędu Górniczego Jolanta Talarczyk.

Temperatura i skutki wyrządzone przez pożar spowodowały m.in. zmiany w strukturze metalu. W tej sytuacji uznano, że próby wydobycia z wyrobiska znajdujących się tam maszyn i urządzeń byłyby niebezpieczne. Zdecydowano, że cały sprzęt zostanie tam pozostawiony, a wyrobisko ponownie zamknięte - tłumaczy rzeczniczka.

5 maja 820 m pod ziemią zapalił się metan. 11 górników zostało rannych. Akcja ratownicza trwała dwa tygodnie. Dopiero w październiku, kiedy pożar wygasł, można było przeprowadzić na dole wizję lokalną.

Badająca przyczyny wypadku komisja wstępnie uznała, że najbardziej prawdopodobną przyczyną zapalenia metanu w wyrobisku była iskra mechaniczna, pochodząca np. od pracujących pod ziemią środków transportu, urządzeń, narzędzi czy wentylatorów.