Zasłużony i wierny partii, a jednak niepotrzebny. Być może już dziś Jerzy Jaskiernia przestanie być szefem klubu parlamentarnego SLD. Jaskiernia sprawy ułatwiać nie chce i z własnej woli stanowiska nie odda.

Urodził się i działał w PZPR. U schyłku PRL-u jego oddanie i upór zostały docenione. Władze mianowały go sekretarzem generalnym PRON, gdzie spotykał się z prominentnymi działaczami, m.in. gen. Jaruzelskim. Tej kariery nie przerwał upadek komunizmu. Jaskiernia już pod odmienionym szyldem partii miał okazję, by się wykazać ślepym oddaniem dla przywódców.

W maju 1995 roku ostatecznie pogrzebał śledztwo w sprawie tzw. moskiewskich pieniędzy, czyli oskarżeń wobec Millera o przyjęcie ponad miliona dolarów łapówki od KPZR dla PZPR. Jako minister sprawiedliwości doprowadził do odwołania warszawskich prokuratorów, którzy za bardzo interesowali się Aleksandrem Kwaśniewskim. Jeden z nich chciał sprawdzić, czy prezydent skłamał, utrzymując, że ma dyplom magistra.

Teraz Jaskiernię gnębi afera z ustawą o grach losowych. Prokuratura wprawdzie Jaskierni po sądach ciągać nie będzie, ale zastawania fakt, że pan poseł tą ustawą interesował się już w 1999 roku. Wtedy to z sejmowej trybuny lansował tezę, że salony gier zakładane nawet w bardzo małych miejscowościach staną się centrami promieniowania kultury na polskiej prowincji.

Sam Jaskiernia ma swoją teorię, dlaczego choć niewinny, nad jego głową kłębią się czarne chmury: Ja nigdy w życiu nie poddawałem się nagonce. Ja nigdy w życiu nie poddawałem się intrygom pałacowym. Jeśli ktoś uważa, że ja pod wpływem intryg pałacowych, czy tej bezczelnej nagonki jakieś decyzje podjąłem. Nie. I dlatego sam broni nie złoży. Ale jakby co plan awaryjny już jest - wyścig po ciepłe miejsce w europarlamencie...

07:20