W Inowrocławiu trwa dramatyczna walka o hutę szkła "Irena" i byt ponad 400 jej pracowników. Jeśli w ciągu tygodnia do zakładu nie popłynie gaz, huta może przestać istnieć. Dostawy paliwa odcięto zadłużonej na dziesiątki milionów złotych fabryce na początku października. Huta walczy o ich przywrócenie, bo wciąż są zamówienia na jej produkty. Na to jednak PGNiG nie chce się zgodzić.

Produkcja w "Irenie" stanęła, ale część załogi wciąż pracuje przy wykańczaniu produktów z magazynu. Huta utrzymuje więc ciągłość sprzedaży. Gdy jednak produkty się skończą, odbiorcy zaczną się wycofywać.

Tymczasem za wznowienie dostaw gazu PGNiG domaga się miliona złotych. Huta właśnie zaoferowała 200 tysięcy i bieżącą spłatę codziennych rachunków. Prezes Zbigniew Zawierucha zapewnia, że od momentu ogłoszenia upadłości zakład na to stać. Od 6 października jesteśmy właściwie nowym tworem. Autorytet sądu sprawia, że jesteśmy zmuszeni regulować na bieżąco wszystkie zobowiązania - podkreśla w rozmowie z reporterem RMF FM Tomaszem Fenske.

Po odcięciu gazu w biurowcu huty panuje przenikliwy chłód. Pracownicy siedzą grubo ubrani, sekretarka wita gości prezesa w puchowej kurtce. W jego gabinecie pracuje mały grzejnik elektryczny. Wyczerpaliśmy już chyba wszystkie możliwości negocjacji - mówi Zawierucha. Pozostaje nam czekać. Szkoda, bo huta ma zamówienia do połowy przyszłego roku - dodaje.

Prezes zauważa też, że na hucie ciążą długi wypracowane przez poprzednie zarządy. Według niego, zakład był źle zarządzany przez całe lata. Mamy strasznie zaniedbane urządzenia. W same wanny nie inwestowano od ponad 14 lat - kręci głową. Jego zdaniem, doprowadzenie do likwidacji huty jest nieopłacalne. "Irena" w teorii warta jest około 25 milionów złotych. W praktyce, z nieczynnymi wannami i wystygłymi piecami, zakład można sprzedać za niewiele ponad 10 milionów złotych. Jeśli PGNiG dostanie z tego 2 miliony, to będzie dobrze - konkluduje Zbigniew Zawierucha. Podkreśla, że lepiej jest przecież pozwolić hucie pracować i w perspektywie odzyskać cały dług.

W "Irenie" pracuje obecnie kilkadziesiąt osób. Reszta z ponad czterystuosobowej załogi jest na przymusowych urlopach. W pracownikach tli się jednak jeszcze iskierka nadziei. Póki zakładu nie zlikwidowali i nie ma wypowiedzenia, to jakiś optymizm jest - mówi naszemu reporterowi mężczyzna przepakowujący ostatnie partie kieliszków z magazynu. Jego kolega żartuje: Tydzień temu wziąłem ślub. Rodzina się martwi, ale żona wiedziała, kogo bierze, to chyba teraz, jako ślubna, już nie ustąpi. Wszyscy podkreślają, że w magazynie towar jeszcze jest, więc póki mogą pracować, to pracują.

A odpowiedzi z PGNiG wciąż nie ma. Według szacunków zarządu huty, po wznowieniu produkcji i utrzymaniu zagranicznych kontraktów "Irena" mogłaby spłacić długi w perspektywie ośmiu, najwyżej dziesięciu lat. Czas jednak ucieka: dwa dni temu z zamówienia o wartości blisko miliona złotych wycofał się jeden z zagranicznych odbiorców.

Pracownik huty: Remontujemy urządzenia. Teraz mamy na to czas...

Tomasz Fenske: Właściwie co się dzieje teraz w hucie? Produkcja przecież stoi.

Roland Janocha: Tak... produkcja jest zatrzymana, wanny są nieczynne. Ale przystąpiliśmy do remontu urządzeń, np. automatów do formowania szklanek. Sprawdzamy poszczególne elementy, sekcje formujące wyroby i elementy zużyte... wymagało to sporo czasu, by to naprawić w czasie normalnej pracy, teraz mamy, chcąc nie chcąc, oddech na zrobienie takich przeglądów.

Tomasz Fenske: Do tych maszyn wróci życie?

Roland Janocha: Robimy wszystko, by były gotowe, gdy znów popłynie gaz. Wciąż jest nadzieja, że tak będzie, że pomoże strategiczny inwestor i ruszymy z pracą. Formujące urządzenia są właściwie gotowe wszystkie. Decyzja o rozpaleniu wanien spowoduje, że będziemy musieli jeszcze drobne prace remontowe przeprowadzić. Nie wiemy, kiedy to nastąpi, więc czekamy. To muszą już być firmy specjalistyczne, które musimy tu ściągnąć.

Tomasz Fenske: Ile czasu potrzeba, by ponownie uruchomić wanny szklarskie?

Roland Janocha: Około trzech tygodni... początki zawsze są takie, że to szkło nie nadaje się do formowania wyrobów wysokiej jakości. To kosztowna operacja, bo trzeba bardzo stopniowo podnosić temperatury. Te materiały na skutek podnoszenia temperatur zmieniają swoje właściwości, zmienia się ich objętość. Temperatury są podnoszone po kilka stopni na godzinę i to podnosimy do temperatury 1460-1490 stopni. Te ostatnie temperatury zależą już od tego, o jakie szkło nam chodzi.

Tomasz Fenske: To trudny proces? Ryzykowny?

Roland Janocha: Trzeba to regulować i trzeba mieć doświadczenie. Najpoważniejszą sprawą byłoby uszkodzenie wanny w czasie rozgrzewu. Istnieje też zawsze jakieś minimalne ryzyko, że gdyby prace były prowadzone niewłaściwie, mieszanka mogłaby się nagromadzić i uszkodzić wannę poprzez wybuch.