Zmniejszyły się kolejki w bydgoskim Centrum Onkologii. Jeszcze w grudniu na leczenie trzeba było czekać trzy miesiące. Teraz maksymalnie są to dwa tygodnie. To efekt pilotażowego programu, który szpital wprowadził w porozumieniu z Narodowym Funduszem Zdrowia na pierwszy kwartał tego roku. Już wiadomo jednak, że najprawdopodobniej utrzyma go do końca roku.

Program polega na rezygnacji z limitowania liczby pacjentów przyjmowanych na leczenie. To oznacza, że szpital w razie potrzeby przyjmuje miesięcznie więcej osób, niż pozwalają na to pieniądze zapisane w kontrakcie. Pozwoliło to mocno zmniejszyć kolejki: na wielu oddziałach trzeba czekać zaledwie kilka dni, albo nawet w ogóle.

Zostałam przyjęta praktycznie z dnia na dzień - usłyszał nasz reporter od jednej z pacjentek. Badania były szybko, bo i biopsję miałam szybko zrobioną, a potem leczenie - dodaje.

Brak kolejek kosztuje

Realizacja programu powoduje oczywiście nadwykonania. Teraz wynoszą one około 1,5 miliona złotych. Nawet, jeżeli ta kwota sięgnie dwóch milionów, to są niezbyt duże nadwykonania w porównaniu z latami poprzednimi - ocenia dyrektor Centrum Onkologii Zbigniew Pawłowicz. Dodaje, że znajdą się środki, żeby "dziurę" w budżecie załatać. Pozostanie na pewno pewna suma pieniędzy, którą dyrektor NFZ  będzie mógł przesunąć na świadczenia, w których będą nadwykonania - dodaje Pawłowicz.  

Skoro w Bydgoszczy mogą, dlaczego inne placówki nie stosują podobnych rozwiązań? Dziennikarka RMF FM Barbara Zielińska, która rozmawiała z dyrektorami szpitali we Wrocławiu usłyszała, że na dowolne gospodarowanie pieniędzmi nie pozwalają ogólne warunki umów między placówkami a Narodowym Funduszem Zdrowia. Umowy określa Ministerstwo Zdrowia.

Między oddziałami można przesunąć jedynie 15 procent kwoty przeznaczonej na konkretne leczenie. Co więcej, jeżeli dyrektor szpitala raz przesunie pieniądze np. z chirurgii na internę - to potem nie może ich już oddać z powrotem na chirurgię. Poza tym nie bardzo opłaca się przesuwanie pieniędzy. Dyrektorzy szpitali wiedzą, że za procedury ratujące życie prędzej czy później fundusz zapłaci. Głośno nie chcą jednak o tym mówić.