Załoga śmigłowca Marynarki Wojennej ratowała w sobotę życie pięcioletniemu Dawidowi. Po ryzykownej akcji 50 mil od Ustki, zabrano chłopca z promu Stena Baltic i przetransportowano do szpitala w Słupsku. Wcześniej pomocy odmówiła marynarka szwedzka - pisze "Głos Pomorza".

Według gazety, do wypadku doszło w nocy z piątku na sobotę. Wracający promem z dziadkami z wycieczki do Szwecji Dawid Dżegon spadł z górnego łóżka w swojej kajucie. Na morzu był sztorm i statkiem niemiłosiernie rzucało - opowiada Kinga Dżegon, mama Dawida.

Płynący statkiem lekarze stwierdzili, że dziecko może mieć pękniętą czaszkę i musi natychmiast trafić do szpitala. Przez radiostację poproszono o pomoc ratowników ze Szwecji. Ci powiedzieli jednak, że na morzu jest zbyt silny wiatr i nie mogą wysłać śmigłowca, bo jest niebezpiecznie.

Na pomoc chłopiec musiał czekać jeszcze przez godzinę, dopóki prom nie wpłynął na polskie wody terytorialne. Tu bez wahania na ratunek ruszył śmigłowiec ratowniczy Mi-14 PS Marynarki Wojennej. O godzinie 23.52 załoga wystartowała z lotniska w Darłowie i po 30 minutach pokonała 50 mil morskich do promu (92,6 km) - relacjonuje "GP".

Mimo ciemności i wiatru wiejącego z prędkością 40-50 kilometrów na godzinę i wysokich fal, jeden z ratowników opuścił się na linie na pokład promu. Wciągnął ze sobą chłopca, a potem jego dziadka do śmigłowca. O godzinie 01.12 śmigłowiec wylądował na lotnisku w Słupsku Redzikowie, gdzie czekała już karetka.

Uratowany chłopiec trafił do słupskiego szpitala. Lekarze informują, że jego życiu nie zagraża niebezpieczeństwo. Przeszedł badanie komputerowe głowy, bo na zewnątrz głowy lekarze wykryli krwiak. Na szczęście okazało się, że w mózgu krwiaka nie ma - mówi Ryszard Stus, dyrektor szpitala. Dziecko ma pękniętą czaszkę w okolicach potylicy, ale jest w stanie dobrym.