Pożar samochodu w Skierniewicach, w którym ciężko poparzeni zostali dwaj bracia w wieku dwóch i trzech lat, powstał najprawdopodobniej od płomienia zapalniczki znalezionej na podłodze auta. Mógł bawić się nią jeden z chłopców. Prawdopodobnie wtedy przypadkowo wywołał pożar na tylnej kanapie auta - tak wynika z opinii biegłego z zakresu pożarnictwa.

Jak poinformował rzecznik Prokuratury Okręgowej w Łodzi Krzysztof Kopania, do Prokuratury Rejonowej w Skierniewicach wpłynęła już opinia powołanego w tej sprawie biegłego z zakresu pożarnictwa. Biegły stwierdził jednoznacznie - w oparciu o materiały zebrane w sprawie i oględziny auta - że pożar powstał wewnątrz samochodu, na tylnej kanapie za fotelem kierowcy.

Biegły uznał, że najbardziej prawdopodobną przyczyną powstania pożaru było przypadkowe podpalenie, przez jedno z dzieci pozostawionych w samochodzie, płomieniem zapalniczki. Została ona zabezpieczona w aucie podczas oględzin - powiedział Kopania. Według biegłego, potwierdzać to mają także wyniki oględzin ubrań dzieci, zwłaszcza starszego z chłopców.

W ocenie biegłego, pożar nie mógł powstać w wyniku zaprószenia ognia poprzez przypadkowy upadek niedopałka papierosa.

Do wypadku doszło w ubiegły czwartek w Skierniewicach. 25-letnia kobieta, która przyjechała odebrać ze szkoły córkę, pozostawiła w aucie dwóch synów w wieku dwóch i czterech lat. Kiedy wróciła, zobaczyła dym i płomienie wewnątrz samochodu. Nieprzytomnych chłopców z objawami zaczadzenia i poparzeniami przetransportowały do łódzkiego szpitala przy ul. Spornej śmigłowce Lotniczego Pogotowia Ratunkowego.

Prokuratura prowadzi postępowanie w sprawie nieumyślnego spowodowania u dzieci ciężkiego uszczerbku na zdrowiu. Grozi za to kara do trzech lat więzienia. Dotąd przesłuchano świadków, w tym matkę dzieci. Na razie nikomu nie przedstawiono zarzutów.