Jeden żłobek, dwa urzędy, te same przepisy i dwie różne interpretacje - tak wygląda absurd prawno-budowlany z Warszawy. Powiatowy Inspektor Nadzoru Budowlanego właśnie uznał, że postawienie ośmiu ścianek działowych nie jest "robotą budowlaną", o której powinien być informowany. Co innego stwierdzili stołeczni urzędnicy z warszawskiej Białołęki. Oni zażądali dziennika budowy i dokumentów jak przy budowie. Dlatego żłobek, choć gotowy i urządzony, od prawie dwóch miesięcy stoi pusty.

Decyzja nadzoru budowlanego nie kończy niestety problemu, bo tę ostateczną - o otwarciu żłobka - wydają miejscy urzędnicy. Oni zdecydowali, że konieczna jest skomplikowana procedura budowlana, wydali zgodę na rozpoczęcie budowy, a gdy przyszło do zdobycia kluczowego stempelka nadzoru budowlanego, okazało się, że nie trzeba było tego robić. Wydano nam zgodę na rozpoczęcie robót budowlanych, gdzie było napisane, że musimy powiadomić o ich zakończeniu. A PINB nam teraz mówi, że to nie były roboty budowlane - komentuje Urszula Tuszyńska z Fundacji Nasz Domek. Okazuje się, że to co robiliśmy, to nie jest budowa, cała ścieżka którą szliśmy - niepotrzebnie, a czas nam leci - dodaje.

W rozpoczętej już procedurze budowlanej trzeba teraz czekać na opinię sanepidu i straży pożarnej. To kolejne tygodnie, a jest ryzyko utraty unijnego dofinansowania. Ja nie wiem na czym oprze się teraz strażak, który ma nas skontrolować za tydzień. Są dwie instytucje państwowe, które działają w oparciu o to samo prawo budowlane. Jedna mówi, że to jest budowa, druga, że nie. Ja nie wiem jak to się skończy - mówi Tuszyńska.

Założycielki żłobka w przyszłym tygodniu chcą się spotkać z burmistrzem dzielnicy. 

W żłobku opiekę ma znaleźć 45 maluchów, z tego 9 z niepełnosprawnością i różnego rodzaju dysfunkcjami.

Projekt zakłada również, że w żłobku miejsce znajdą dzieci rodziców, z których przynajmniej jeden aktywnie szuka pracy. Dla takich rodziców żłobek ma kosztować 300 złotych. Celem projektu jest powrót rodziców na rynek pracy - mówi Tuszyńska.