Jugosłowiańska opozycja wzywa obywateli do zorganizowania strajku generalnego.

Codzienne masowe manifestacje mają zmusić prezydenta Slobodana Miloszevicia do zaakceptowania porażki w zakończonych przed czterema dniami wyborach powszechnych. "Wzywamy naszych rodaków do totalnego protestu" - powiedział jeden z liderów opozycji Zoran Dzindzić. "Chcemy, by nie posyłali dzieci do szkół, by zamknięte były sklepy, kina i teatry" - dodał.

Po stronie Vojislava Kosztunicy opowiedział się również serbski Kościół Prawosławny. W wydanym oświadczeniu biskupi określili lidera opozycji prezydentem - elektem. Jednocześnie hierarchowie wezwali Kosztunicę i jego otoczenie, by w przejmując władzę, zrobili to w pokojowy i godny sposób.

Jugosłowiańska opozycja twierdzi, że jej kandydat na prezydenta zgromadził ponad 50 procent głosów i niepotrzebna jest druga tura wyborów. Rządzący krajem socjaliści potwierdzają zwycięstwo Kosztunicy, ale utrzymują, że nie zebrał on dostatecznej liczby głosów i potrzebna jest druga tura. Głosowanie ma odbyć się 8 października.

Tymczasem wicepremier Serbii Vojislav Szeszelj żąda dymisji ministra spraw wewnętrznych. Szeszelj, przywódca Serbskiej Partii Radykalnej, która wchodzi w skład koalicji rządzącej oskarżył ministra Vlajko Stojiljkovicia o współudział w sfałszowaniu niedzielnej tury wyborów prezydenckich. Zdaniem jednego z serbskich analityków, byłego dyplomaty Pavla Jevremovića, Zachód może w najbliższym czasie dać Slobodanowi Miloszeviciowi ostatnią szansę na oddanie władzy. Jevremović uważa, że w ciągu dwudziestu czterech godzin najbardziej wpływowe państwa świata przedstawią prezydentowi ultimatum. Jeśli Miloszewic uzna wynik pierwszej tury wyborów, zachód zaproponuje mu odstąpienie od prób postawienia go przed Trybunałem Haskim za zbrodnie wojenne popełnione podczas wojny w Kosowie.

00:05