Na dożywocie skazał sąd w niemieckim Augsburgu porywacza 10-letniej dziewczynki. Dziecko zginęło w 1981 roku, ale dopiero dwa lata temu udało się rozwikłać jedną z największych zagadek niemieckiej kryminalistyki.

Dziewczynka została porwana wieczorem, gdy rowerem wracała od babci. Po porwaniu została umieszczona w zakopanej w lesie małej skrzyni. Dopływ powietrza miała zapewnić rurka, która jednak zatkała się liśćmi. Dlatego po kilku godzinach 10-latka zmarła.

Mimo to porywacze żądali okupu w wysokości 2 milionów ówczesnych marek. Rodzice zaginionej dziewczynki dostawali listy i telefony.

Po kilku tygodniach znaleziono ciało dziecka. Lista podejrzanych objęła wiele osób mieszkających w okolicy, ale nikomu niczego nie udało się wtedy udowodnić. Sprawa została nazwana "przypadkiem Ursuli Herrmann". Wielokrotnie na przestrzeni lat wracały do niej media.

W końcu przed dwoma laty aresztowany został mężczyzna, który teraz został skazany. W czasie porwania mieszkał niedaleko miejsca zdarzenia, zajmował się sprzętem elektrycznym. Jednym z dowodów w sprawie był znaleziony u niego magnetofon. Biegli udowodnili, że nagrywano na nim żądania okupu.

Mężczyzna został skazany na dożywocie. Sąd uniewinnił jego żonę oskarżaną o współudział w porwaniu. Porywacz nie przyznał się do winy.