Rewolucja ma polegać na dokończeniu pierwszej linii metra z południa na północ i wybudowaniu drugiej, z zachodu na wschód, i to zaledwie w ciągu dziewięciu lat. Choć brzmi to nieprawdopodobnie, to władze stolicy utrzymują, że jest to możliwe przy zmianie sposobu finansowania budowy.

Pomysłodawca, prezydent Warszawy Paweł Piskorski, doszedł do wniosku, że w Sejmie nic nie zwojuje. Postanowił więc poszukać pieniędzy w kieszeni prywatnych firm, z którymi można by zawiązać publiczno-prywatne partnerstwo. Miałoby ono polegać na znalezieniu zagranicznej firmy, która może zaciągnąć niskooprocentowany kredyt w jednaj z europejskich agencji rozwoju i wyłożyć całą sumę na budowę warszawskiego metra. Może to być także konsorcjum mniejszych firm, takie, jakie wcześniej zbudowało podziemną kolej w Barcelonie czy Madrycie. Zagraniczne firmy do pomysłu ma przyciągnąć propozycja całkiem sporego zysku. "U nas partner ma pewność, że będziemy spłacali tę inwestycje określonymi kwotami w ciągu roku" – powiedział sieci RMF FM Wojciech Kozak. Jak duże będą to kwoty okaże się podczas przetargu, który według harmonogramu ma się odbyć za niespełna rok. Stołeczni włodarze już rozmawiali z wieloma przedsiębiorstwami, które są zainteresowane tym projektem. Wybrane zostaną te, które będą chciały wziąć najmniejszy procent od całej inwestycji i rozłożą spłatę na co najmniej 30 lat. W Hiszpanii firmy, które budowały madryckie metro zadowoliły się 6 procentowym zyskiem. Koszt warszawskiego metra to ponad 8 miliardów złotych.

Foto RMF FM

16:05