Tajna policja NRD - Stasi - używała radioaktywnych izotopów, by lepiej śledzić działaczy opozycji. O tej metodzie śledczej donosi tygodnik "New Scientist".

NRD-owska tajna policja w latach ’70 i ’80 wykorzystywała do szpiegostwa wszelkie dostępne środki techniczne. Klaus Becker, zachodnioniemiecki ekspert od ochrony radiologicznej który w wieku 18 lat opuścił NRD twierdzi, na podstawie danych z akt tajnej policji, że jednym ze sposobów było oznaczanie dysydentów silnie promieniotwórczymi chemikaliami. W ten sposób agent nie musiał widzieć śledzonej osoby, a mógł iść po pozostawionych za nią śladach radioaktywnych odnajdywanych za pomocą licznika Geigera. Urządzenie miał umieszczone pod jedną pachą, a pod drugą cichy alarm wibracyjny, podobny do stosowanego obecnie w telefonach komórkowych. Drganie informowało agenta, że jest na dobrym tropie. Oznaczenia wybranego osobnika dokonywano różnie – opryskiwano aerozolem, znakowano dokumenty, samochody, pieniądze. Pokrycie substancją promieniotwórczą podłogi w miejscu zebrań opozycji umożliwiało śledzenie każdego, kto stamtąd wyszedł. Do znakowania kół samochodów opracowano wiatrówkę, strzelającą radioaktywnym srebrnym drutem na odległość 25 metrów. Ulubionym izotopem Stasi był skand-46, emitujący promieniowanie beta i gamma. Śledzony otrzymywał w wyniku działań Stasi dawkę od 50 do 500 milisievertów, podczas gdy zalecane przez międzynarodowe instytucje maksimum wynosi około 1 milisieverta tygodniowo. Było to niebezpieczne nie tylko dla osoby śledzonej, ale także dla przebywających dłużej w jej towarzystwie. Jak później obliczono, kilka znaczonych radioaktywnie banknotów w kieszeni spodni mogłoby u mężczyzny dać efekt zbliżony do kastracji.

Becker przypuszcza, że izotopy były używane nie tylko do śledzenia. Napromieniowani prawdopodobnie byli również więźniowie. To tłumaczyłoby zgony na raka wielu działaczy opozycji. Jednak wątpliwe jest czy uda się oficjalnie potwierdzić te wiadomości.

01:15