Łódzcy lekarze zeznali, że niektórzy sanitariusze z pogotowia podawali pacjentom lek zatrzymujący krążenie i w efekcie powodujący śmierć - mówi Karol Napierski z Prokuratury Krajowej. Według niego, mogło chodzić o pavulon.

Jak mówi Krajowy Konsultant do spraw Ratownictwa Medycznego profesor Juliusz Jakubaszko nie ma możliwości, by sanitariusz podał pacjentowi jakikolwiek lek, bez wyraźnego polecenia lekarza. A jednak, w łódzkim pogotowiu podejrzanie często stosowano pavulon. Według Zbigniewa Niewójta z Głównego Inspektoratu Sanitarnego, pracownicy pogotowia w Łodzi zużyli trzysta ampułek tego leku w ciągu ubiegłego roku. Dla porównania, w warszawskim pogotowiu wydano w tym czasie 90 ampułek leków zwiotczających mięśnie. Nie był to jednak pavulon, a inne, bezpieczniejsze środki. To, czy rzeczywiście leki zwiotczające podawano w Łodzi bez uzasadnienia ustali śledztwo. Jak mówi wiceminister zdrowia Aleksander Naumann, będzie ono wymagało olbrzymiej pracy - analiz około pięciu tysięcy zgonów i przesłuchania 2,5 tysiąca osób. Być może zostaną też przeprowadzone ekshumacje zmarłych pacjentów łódzkiego pogotowia. Jeżeli zajdzie konieczność, Polakom będą pomagali niemieccy naukowcy. Dysponują oni metodą, umożliwiającą wykrycie pavulonu, nawet 10 lat po podaniu leku. Stacje pogotowia w całym kraju nie mogą już stosować tego leku. Zdecydował o tym w czwartek minister zdrowia Mariusz Łapiński.

Wiadamo, że w związku z łódzką aferą nie ma jeszcze osób formalnie podejrzanych. Jednak siedmiu pracowników łódzkiego pogotowia już straciło pracę. Pracę straci także czterech pracowników pogotowia ratunkowego w Olsztynie, podejrzanych o handlowanie informacjami o zgonach i współpracę z miejscowymi firmami pogrzebowymi.

Foto: Archiwum RMF

10:55