Dziesięć osób zostało przewiezionych do szpitala a kilkadziesiąt potrzebowało pomocy lekarskiej, z powodu zatrucia chemicznymi wyziewami na lotnisku w Sydney.

Pasażerowie przebywający na międzynarodowym lotnisku miasta olimpijskiego Sydney zaczęli tracić oddech a ich oczy zaczęły łzawić. Ogłoszono alarm dla służb bezpieczeństwa, którego hasło brzmiało "poważny wyciek gazu". Specjalne turbiny oczyszczały powietrze w hali przylotów. I dopiero po dwóch godzinach okazało się, że wszystkiemu winny jest sprzątacz, który czyścił klimatyzację i wlał tam zbyt dużo silnie żrącej substancji.

Na usprawiedliwienie Australijczyków można powiedzieć, że żaden lot w tym czasie nie został odwołany ani opóźniony. Także żaden z olimpijczyków nie ucierpiał. Lotnisko w Sydney jest jednak pechowe. Kilkanaście tygodni temu zginęło tu ponad trzy tysiące sztuk bagażu, kiedyś zabrakło prądu na wieży kontrolnej a wart setki tysięcy dolarów system bramek wykrywających metal nie zawsze działa.

08:50