W Przemyślu na Podkarpaciu człowiek odpowiedzialny za ochronę zwierzyny osobiście organizował i przymykał oko na nielegalne polowania. Prywatne eskapady łowczego wytropił jeden z myśliwych zrzeszony w Przemyskim Kole Łowieckim „Ryś”.

Mężczyzna, który ujawnił sprawę, został wykluczony z myśliwskiej braci. Zmowa milczenia została jednak przerwana. Jak mówią myśliwi, to co działo się w czasie polowań, wyglądało co najmniej dziwnie, na przykład strzelano do zwierząt oślepianych samochodowymi reflektorami.

Łowczy o wszystkim wiedział. Widział to na własne oczy i nic nie robił, aby temu przeciwdziałać.

O sprawie zostały poinformowane władze okręgowego związku łowieckiego w Przemyślu. By uniknąć podejrzeń o stronniczość, przekazały dokumenty sprawy do sądu koleżeńskiego w Tarnobrzegu.

Mimo że łowczy przyznał się do wszystkiego, prokuratura w Przemyślu nie podjęła tropu. Sprawa była dwukrotnie umarzana. Prokuratura nie dopatrzyła się w niej bowiem znamion przestępstwa.

Sądy łowieckie ukarały łowczego za inne uchybienia. Według prokuratury wystarczającą karą dla mężczyzny było usunięcie go z zajmowanego stanowiska. Były łowczy nadal jednak pracuje w okręgowym związku łowieckim.

Efekt całej sprawy jest taki, że ten który wytropił przestępstwo został ukarany, a ten, który się go dopuścił, nadal pracuje, tyle tylko, że na innym stanowisku.

02:05