Europejski dzień bez samochodu- zgodnie z ideą ulice naszych miast powinny opustoszeć. Nie opustoszały. Lubelski Zarząd Transportu Miejskiego zachęcał do korzystania z komunikacji miejskiej z dowodem rejestracyjnym w ręku zamiast biletu. Nie poskutkowało. Zamiast dnia bez samochodu mamy dzień z fikcją bez samochodu.

6 rano - pełen optymizmu ruszyłem wraz z grupą kontrolerów biletowych do ich codziennej pracy. Pierwszy autobus - żadnego pasażera-kierowcy, który pokazałby dowód rejestracyjny samochodu. Żaden nie zostawił auta pod domem. Drugi, trzeci autobus - historia się powtórzyła. Przy szóstym autobusie, czyli mniej więcej 200-300 pasażerach zrezygnowałem z poszukiwania. Rok temu było tak samo - pocieszyli mnie kontrolerzy. Osoby, które pokazały nam dowód rejestracyjny można było na całej zmianie policzyć na palcach.

To by się zgadzało. O 7.30 lubelskie ulice były zakorkowane jak zawsze. Nawet minimalnej różnicy w ilości aut nie udało mi się zauważyć. Przyblokowe puste parkingi utwierdziły mnie w przekonaniu, że dzień jak co dzień.

Może choć świętowanie dnia bez samochodu zmieni mój obraz fikcji? Niestety, nie zmieniło. Plac Litewski - tu przygotowano obchody w Lublinie. Sporo rowerzystów i przypadkowych przechodniów, którzy zatrzymali się w drodze do swojego celu. Ci, którzy i tak jeżdżą komunikacją miejską. Dzieciaki z przedszkoli przyprowadzone przez opiekunki w ramach atrakcji. Pytam kilkulatka: Czym tatuś, mamusia zawieźli Cię dzisiaj do przedszkola? Odpowiedź zabójczo szczera - samochodem.

Gimnazjaliści na rowerach również potraktowali ten dzień jako fajny pretekst do zerwania się z lekcji. Święto dnia bez samochodu zamieniło się więc świadomie, bądź tak mimochodem wyszło organizatorom, w dzień rowerzysty. I choć dla rowerzystów atrakcji było sporo, bo można było oznakować rower, przejechać slalom, założyć alkogogle, czy wreszcie podziwiać rowerowe akrobacje - to chyba jednak nie o to chodziło.

Dlaczego tak się dzieje? - chciałem zapytać. Na stacji benzynowej zaczepiłem kilku kierowców. Na hasło "Europejski Dzień bez Samochodu" reagowali zdziwieniem. A ktoś o tym mówił wcześniej? Była jakaś promocja. Nie wiedziałem/-am. To najczęściej padające odpowiedzi.

Zadałem więc drugie pytanie: "Czy gdybyście wiedzieli, to byście dzisiaj zrezygnowali z samochodu?" Tylko raz padła odpowiedź "może". Większość kategorycznie tłumaczyła, że a to dziecko trzeba do szkoły, przedszkola zawieźć. A to w pracy potrzebny, a to zakupy, itp. Samochód to konieczność w tych czasach i wygoda- argumentowali. Trudno się z nimi w gruncie rzeczy nie zgodzić.

Może więc zamiast tworzyć fikcyjny o szumnie brzmiącej nazwie - Europejski Dzień bez Samochodu -zastanówmy się nad realiami. A może po prostu dzień spaceru po pracy. Zwłaszcza, że dziś ostatni dzień kalendarzowego lata i pogoda całkiem do spacerowania przyjemna. Może wam się spodoba i stworzycie sobie cytując klasyka - nową świecką tradycję. Na pewno będzie zdrowiej, niż spędzać dzień za kierownicą.