Bomba, która zabiła jednego z mieszkańców wieżowca na warszawskim Mokotowie, została mu wcześniej dostarczona przez posłańca.

Mężczyzna, który zginął wczoraj podczas wybuchu na warszawskim Mokotowie nie był konstruktorem bomb. Jak udało się potwierdzić sieci RMF FM ładunek wybuchowy, kóry zabił mężczyznę i ranił kolejne trzy osoby trafił do mieszkania przy ulicy Batuty przez posłańca. Zabity to niespełna 50-letni mężczyzna. Według policjantów był właścicielem prywatnego interesu. Jak dowiedział się reporter sieci RMF FM miał on kilka parkingów strzeżonych. Dlatego policjanci zaczęli poszukiwania sprawców zamachu właśnie od tego tropu. "Badamy w tej chwili wszystkich jego znajomych, środowisko, otoczenie. Bo prawdopodobnie z tego kręgu, kręgu zamkniętego, wywodzi się sprawca przestępstwa" - powiedział policjant. Kobieta, kóra została ranna w wybuchu, mieszkała z nim od niedawna. Policjanci potwierdzają, że była jego konkubiną. Sam zabity nie był znany policji. Są dwie możliwości: albo ktoś żądał od niego okupu, a on nie chciał zapłacić. Ta wersja zakłada, że był uczciwym obywatelem. Jednak możliwe jest, że nie był do końca czysty, a bombę podłożył mu któryś z "życzliwych" kolegów. Prawda jest taka, że ktoś chciał jego śmierci. Kto to był - ustali policja.

Ładunek eksplodował wczoraj wieczorem w mieszkaniu ofiary. Siłę wybuchu eksperci oceniają na 200 gramów trotylu. Policja ewakuowała mieszkańców bloku -700 osób. Po przeszukaniu wieżowca i jego okolicy przez saperów oraz po orzeczeniu komisji nadzoru budowlanego, że budynkowi nie grozi zawalenie - mieszkańcy wrócili do swoich domów.

Tej nocy, mimo zapewnień, że konstrukcja budynku nie została naruszona, mieszkańcy byli pełni obaw. Jak mówi jeden z mieszkańców budynku, zapanowała wśród nich psychoza strachu, nie wiedzieli bowiem jak spędzą wieczór. Okazało się, że jeden z pobliskich sklepów przygotował dla nich gorące posiłki. Ciekawość wśród mieszkańców budzi ofiara wybuchu. Ludzie nie wiedzieli na jego temat zbyt wiele, mieszkał tam bowiem od niedawna.

13:50