"Deficyt budżetowy w wysokości 52,5 mld zł w przyszłym roku to deficyt bezpieczny" - powiedział minister finansów Jacek Rostowski. Ja postanowiłem sprawdzić – jaki może być bezpieczny deficyt budżetowy w naszej kieszeni?

Budżet państwa możemy porównać do budżetu domowego, gdzie wydatki planujemy na miesiąc z góry. W pierwszej kolejności te, które trzeba opłacić – czyli mieszkanie, czynsz, rachunki za gaz, prąd, telefon, spłata kredytu. Później - możemy skalkulować ile z pieniędzy, które nam zostało możemy przeznaczyć na jedzenie. W takiej przynajmniej kolejności planują swoje wydatki warszawiacy, z którymi rozmawiałem.

Na koniec może się okazać, że musimy wydać więcej niż mamy – to właśnie jest dziura budżetowa.

Doskonałym przykładem na zrozumienie tego zjawiska - niech będzie (nie taki znowu przeciętny) student – który niedawno rozpoczął swoją pierwszą pracę w wielkim mieście. Średnio taka osoba w Warszawie zarabia ok. 2000 złotych miesięcznie. Sprawdźmy – ile musi wydać, żeby mógł się utrzymać…

Wynajem pokoju – 700 zł

(średnia cena w Warszawie)

Karta miejska - 40 zł

(całe szczęście studencka – normalny bilet kosztuje aż 79zł)

Rachunki - 160 zł

(w tym prąd, gaz, woda, Internet, telefon)

Studia - 750 zł

(średnia za miesiąc studiów w Warszawie)

Żywność - 500 zł

(załóżmy, że dziennie wydawałby tylko po 16 zł)

Kosmetyki - 50 zł

Nagle okazuje się, że musi wydać więcej niż ma – bo aż 2200 złotych.

To właśnie jest dziura budżetowa – czyli różnica między jego przychodami a wydatkami.

Dlatego, aby przeżyć kolejny miesiąc, student musi:

ALBO ograniczyć wydatki

ALBO podjąć dodatkową pracę

ALBO pożyczyć od kogoś 200 złotych.

A często dochodzą do tego jeszcze inne, nieprzewidziane wydatki - wyjście do baru, klubu, kina, restauracji, do lekarza, czy też na zakupy po nowe spodnie, koszulę - a to zwykle kilkaset złotych.

Jednorazowy zastrzyk pieniędzy nic jednak nie zmieni - bo dziura budżetowa będzie się pogłębiała. A kiedyś przecież te pieniądze trzeba będzie oddać. Być może nawet z nawiązką…