"NATO powinno wziąć się w garść. Główny problem jest taki, że to, co zostało postanowione w Warszawie w czasie lipcowego szczytu NATO nie zostało zrealizowane" - mówi w rozmowie z dziennikarzem RMF FM generał Richard Shirreff, były zastępca naczelnego dowódcy sił NATO w Europie (SHAPE). W swojej debiutanckiej książce generał prezentuje wizję trzeciej wojny światowej, do której może dojść w 2017 roku, gdy Rosja zaatakuje kraje bałtyckie, a demokratyczny porządek świata zachodniego - ukształtowany po drugiej wojnie światowej i uznawany za coś trwałego - zostanie zagrożony.

"NATO powinno wziąć się w garść. Główny problem jest taki, że to, co zostało postanowione w Warszawie w czasie lipcowego szczytu NATO nie zostało zrealizowane" - mówi w rozmowie z dziennikarzem RMF FM generał Richard Shirreff, były zastępca naczelnego dowódcy sił NATO w Europie (SHAPE). W swojej debiutanckiej książce generał prezentuje wizję trzeciej wojny światowej, do której może dojść w 2017 roku, gdy Rosja zaatakuje kraje bałtyckie, a demokratyczny porządek świata zachodniego - ukształtowany po drugiej wojnie światowej  i uznawany za coś trwałego - zostanie zagrożony.
Richard Shirreff, były zastępca naczelnego dowódcy sił NATO w Europie w rozmowie z dziennikarzem RMF FM /Michał Dobrołowicz /RMF FM

Michał Dobrołowicz, RMF FM: Panie generale, w swojej książce kreśli pan scenariusz wojny Rosji z NATO, która ma rozpocząć się w maju przyszłego roku. Jakie jest źródło tego pomysłu? Pańskie obserwacje z czasów pracy w NATO?

generał Richard Shirreff: W marcu 2014 roku Rosja dokonując inwazji Krymu pokazała, że jest gotowa użyć siły do rozwiązywania konfliktów międzynarodowych. Dodatkowo, w tym samym roku Putin wygłosił przemówienie na Kremlu. Wspomniał w nim, że Rosja powinna bronić interesów wszystkich Rosjan, również tych mieszkających poza jej granicami, nawet gdyby było to niezgodne z interesami tych krajów. To skierowało uwagę światową na kraje bałtyckie, gdzie mniejszość rosyjska jest stosunkowo liczna. To zwróciło moją uwagę i stąd ten pomysł. W książce opisuję, że musimy wysłać jasny, mocny sygnał, że jesteśmy gotowi bronić wszystkich członków NATO. Podstawą jest element odstraszania.

To brzmi jak artykuł 5 Paktu Północnoatlantyckiego, który mówi, że atak na jedno państwo NATO to atak na wszystkie państwa Sojuszu...

Tak. Chodzi o zniechęcenie jakiegokolwiek przeciwnika do ewentualnego ataku. Napisałem tę książkę z nadzieją, że to, co opisałem pozostanie jedynie literacką fikcją.

Na ile postanowienia z lipcowego szczytu NATO w Warszawie, myślę przede wszystkim o wzmocnieniu wschodniej flanki Sojuszu, mogą pomóc w uniknięciu scenariusza, który pan opisuje? Żeby on faktycznie pozostał fikcją?

Póki co główny problem jest taki, że to, co zostało postanowione w Warszawie w czasie szczytu NATO nie zostało zrealizowane. Mamy końcówkę października i wciąż czekamy. NATO musi wziąć się w garść, żeby to zrobić. Dodatkowo, nawet jeśli plany zostaną zrealizowane, to cztery bataliony na wschodniej flance NATO to za mało. Moim zdaniem potrzebna jest brygada połączonych sił. Batalion to 500-700 osób. Brygada to około 5 tysięcy osób. I co najważniejsze, to nie tylko ludzie, ale też czołgi, piechota opancerzona, helikoptery bojowe, inżynierowie i całe zaplecze techniczne. A i to nie wszystko. Potrzebne są też siły lotnicze, które są bardzo potrzebne w tego typu konfliktach, siły morskie stacjonujące w rejonie wschodniego Bałtyku, jak również siły dowodzenia i dokładny plan akcji.

W swojej książce pisze pan o tym, że Rosjanie w przyszłym roku wykorzystają nuklearny szantaż. Na czym taki scenariusz miałby polegać?

Przede wszystkim pamiętajmy, że Rosja przeprowadziła już wiele takich scenariuszy. Polega to na tym, że zajmuje wybrany teren siłami konwencjonalnymi, a potem chroni go przed ewentualnym kontratakiem groźbą ataku nuklearnego. Ostatnio do okręgu kaliningradzkiego zostały przetransportowane wyrzutnie rakiet zdolne do przenoszenia głowic nuklearnych i dzięki temu w zasięgu tych rakiet znalazły się Sztokholm, Berlin, Warszawa i inne europejskie miasta. I to jest właśnie broń ostateczna. Rosja zajęłaby szybko jakieś terytorium, a potem chroniłaby się przed odzyskaniem tego terytorium przez NATO groźbą ataku nuklearnego.

Jaka jest pana dzisiejsza diagnoza zdolności obronnych Polski? Jak je pan ocenia?

Nie noszę munduru i nie obserwuję tego z bliska. Powiem jedno: mam duży szacunek do polskich sił zbrojnych, pracowałem z nimi jako dowódca Korpusu Sojuszniczych Sił Szybkiego Reagowania oraz w ramach Sojuszniczych Sił Zbrojnych w Europie. Pozostał wspomniany szacunek.

Czy dostał pan informację zwrotną na temat swojej książki i odważnych tez w niej zawartych od Rosjan?

Nie, nie dostałem. Mogę powiedzieć, że wciąż szukam wydawcy dla mojej książki w Rosji. (śmiech)

Jakie znaczenie pana zdaniem dla ewentualnej realizacji scenariusza, który kreśli pan w "2017. Wojna z Rosją", mogą mieć kampanii i wybory prezydenckie w Stanach Zjednoczonych? Mam na myśli przede wszystkim zaangażowanie profesjonalnych rosyjskich hakerów i innych rosyjskich wątkach z ostatnich dni i tygodni.

Po pierwsze, wynik tych wyborów jest ważny dla realizacji tego scenariusza. Istotne jest to, czy wybrany zostanie kandydat, który będzie dotrzymywał obietnic danych NATO. Przede wszystkim zawartych we wspomnianym artykule 5. Paktu. Nie jest to oczywiste. Jest kandydat, który tego nie zadeklarował. To Donald Trump. 

W swojej książce przewiduje pan jednak, że w maju 2017 roku prezydentem USA będzie kobieta...

Tak, faktycznie, ale pamiętajmy, że książkę pisałem w roku 2014. Wtedy były jeszcze kandydatki ze strony republikańskiej (Michele Bachmann i Sarah Palin - przyp.). Zaznaczam, że moja książka to fikcja literacka, pisząc o kobiecie-prezydencie USA nie miałem na myśli akurat konkretnie Hillary Clinton. Jeżeli chodzi o zaangażowanie rosyjskie w amerykańską kampanię, jest to klasyczny przykład rosyjskiego ataku asymetrycznego. 17 różnych agencji wywiadowczych w Stanach Zjednoczonych twierdzi, że ponad wszelką wątpliwość za ataki cyber-terrorystyczne na serwery amerykańskich Demokratów odpowiedzialni są Rosjanie. Widać działania, które zmierzają do tego, żeby prezydentem USA został Donald Trump, na którego łatwiej będzie można liczyć, który będzie bardziej posłuszny. Podpisałbym się pod tezą, że zaangażowanie obcego państwa, jakim jest Rosja w kampanię prezydencką w Stanach to już jest akt agresji, akt wojny. 

W pana książce pojawia się polski wątek. Polak w 2017 roku jest sekretarzem generalnym NATO. Skąd ten pomysł?

Gdy zacząłem pisać tę książkę chciałem, żeby sekretarz generalny NATO był z kraju wschodnioeuropejskiego. Żeby znał agresję Rosji, przede wszystkim ze względu na historię. Mieszkańcy Polski wiedzą o tym wiele. Stąd taki pomysł.