​Rząd szykuje rewolucję w nadzorze nad stacjami kontroli pojazdów, a przedsiębiorcy alarmują - to spowoduje gigantyczne koszty i wzrost cen. Ucierpią na tym także kierowcy.

​Rząd szykuje rewolucję w nadzorze nad stacjami kontroli pojazdów, a przedsiębiorcy alarmują - to spowoduje gigantyczne koszty i wzrost cen. Ucierpią na tym także kierowcy.
​Rząd szykuje rewolucję w nadzorze nad stacjami kontroli pojazdów. /RMF FM /Archiwum RMF FM

Nadzór nad stacjami kontroli pojazdów ma zostać odebrany starostwom powiatowym, które do tej pory sprawowały go stosunkowo niewielkim kosztem. Obowiązki ma przejąć transportowy dozór techniczny, który będzie musiał zatrudnić 300 osób dodatkowych pracowników. Koszt: 2 miliardy złotych w ciągu 10 lat. Obecnie to zaledwie 23 miliony złotych.

Potrzebę wprowadzenia zmian rząd tłumaczy koniecznością dostosowania krajowego prawa do dyrektyw unijnych. Pracodawcy, a także rzecznik małych i średnich przedsiębiorców są zgodni - to zbyt daleko idąca rewolucja. Tańsze i korzystniejsze byłoby usprawnienie działania obecnego systemu. Zdaniem przedsiębiorców koszty zmian zostaną przerzucone na stacje.

Kierowcy też będą mieli problemy. Po pierwsze - będą wyższe kary. Jeśli spóźnią się z badaniem technicznym 45 dni, to zapłacą więcej: 150 złotych w przypadku samochodu osobowego. Po drugie - nie wykonamy już wszędzie wszystkich badań. Część badań zostanie przeniesionych do wybranych stacji kontroli pojazdów. Mam tu na myśli zmiany konstrukcyjne, tabliczki zastępcze, numery identyfikacyjne - wylicza Kazimierz Zbylut z Warszawskiego Stowarzyszenia Stacji Kontroli Pojazdów. Jak mówi, za te wszystkie zmiany zapłacą właściciele stacji, którzy zostaną m.in. obłożeni nowym podatkiem. Z kolei nie będą mogli podnieść cen, bo są ustalane odgórnie i nie zmieniły się od 14 lat.

(ł)