Biuro turystyczne "Aladin" kończy swoją działalność. Nie w taki jednak sposób, jaki podały dzisiejsze gazety. Według "Pulsu Biznesu" właściciel "Aladina" miał uciec za granicę z pieniędzmi klientów. Tymczasem plajta biura przebiega w dość cywilizowany sposób.

Według gazety właściciel "Aladina" miał uciec z 200 tys. złotych zaliczek wpłaconych przez turystów.

Tymczasem biuro nie znika potajemnie. Pracownicy przyznają, że "Aladin" jest w stanie upadłości, a turyści pytający o wakacyjną ofertę są odsyłani do innych biur. Jednak ci, którym udało się jeszcze wyjechać z "Aladinem", mają do końca zapewnioną opiekę. Dwie grupy, które pojechały na wakacje do Tunezji i Egiptu, nie odczuwają żadnych kłopotów. Hotele są opłacone, a do kraju przywiezie ich samolot wyczarterowany przez ubezpieczyciela.

Dla pewności sprawą zajmuje się polski konsul, Ryszard Krzysków. Na całym zamieszaniu najgorzej wyszedł ponoć szef biura, który wcale nie uciekł za granicę, ale - jak twierdzą pracownicy biura - leży w szpitalu.

Upadek "Aladina" potwierdza złą sytuację w branży turystycznej i obawy fachowców, że wraz z rozpoczęciem wakacji okaże się, jak duże kłopoty mają inne biura podróży. Jest się czym niepokoić, bo kolejne plajty mogą nie przebiegać w miarę cywilizowany i bezbolesny sposób.

Bankrutujące biura podróży to niestety w Polsce zjawisko powszechne. Tylko w Krakowie w ciągu ostatnich pięciu lat splajtowały trzy duże firmy oferujące wakacje za granicą. Złą sławę branży turystycznej przyniosły między innymi „Prog”, „Alpina Tour” i „Akropol”.

Reporter RMF, Grzegorz Nowosielski, sprawdzał na jakim etapie jest śledztwo przeciwko szefom „Akropolu” i czy klienci bankruta odzyskali po roku swoje pieniądze:

17:20