„Pieniądze szczęścia nie dają - dopiero zakupy” - tak twierdziła najsłynniejsza blondynka świata Marilyn Monroe. Dziś okazuje się, że nawet bajecznie wypchany portfel przestał być gwarancją udanych zakupów w luksusowych paryskich domach mody. Te ostatnie mają bowiem nietypowy problem...

Są nim zbyt pazerni klienci z bogatych krajów Azji. Handlarze i turyści z Japonii czy Singapuru chcą kupować tuzinami na przykład eleganckie torebki, portfele, paski i tak dalej w Paryżu, bo we francuskiej stolicy są one średnio aż trzy razy tańsze, niż na przykład w Tokio.

Znanym firmom to się "nie kalkuluje", bo ich kolosalne dotąd dochody na Dalekim Wschodzie topnieją w oczach. Dlatego też na przykład elegancki sklep "Louis Vuitton" na paryskich Polach Elizejskich próbował przez pewien czas wprowadzić kontrowersyjny zakaz: jeden klient nie mógł kupić więcej, niż dwie rzeczy.

Pojawił się jednak nowy problem - przeciwko temu pomysłowi zaczęły się buntować Francuzki. Bogate Paryżanki są ciągle zbite z tropu: To naprawdę dziwna sprawa. Niech po prostu produkują więcej, wtedy starczy dla wszystkich. Tak czy inaczej nie będę robiła zakupów tym sklepie - powiedziała korespondentowi RMF młoda, elegancko ubrana kobieta.

Wszystko to powoduje spore zakłopotanie w samym paryskim domu mody "Louis Vuitton", którego rzeczniczka nie chce za bardzo na ten temat rozmawiać: Nie chcemy tego w ogóle komentować, bo naszym celem jest to, żeby wszyscy nasi klienci byli zadowoleni. Problem polega tylko na tym, że nasze produkty to ręczna robota i czasami nie starcza ich dla wszystkich chętnych - tłumaczy dosyć wymijająco.

Tego typu zakaz może skutecznie odstraszyć nie tylko Japończyków, ale również klientów europejskich i amerykańskich.

18:50