Nowy rok przyniesie koniec potężnego kryzysu finansowego spowodowanego epidemią koronawirusa? Mamy szansę na odrobienie strat gospodarczych z całego 2020 roku - twierdzą ekonomiści. Jednocześnie Polacy dostaną po kieszeniach. Nowy rok to około 20 nowych podatków.

Zdaniem ekspertów, najszybciej obecny kryzys może się zakończyć w branży produkcyjnej. Fabryki pracują mniej więcej na poziomach przedkryzysowych. To powinno sprawić, że szybko odpracujemy ponad 3-procentowy spadek PKB z tego roku.

Znacznie gorzej będzie w handlu i usługach. Wiele sklepów mamy zamkniętych. Tak samo w gastronomii i rozrywce. Wiele firm może się nie otworzyć. Pytanie też, czy kiedyś jeszcze masowo będziemy chcieli chodzić do kin.

Te firmy będą miały problem. Zwłaszcza, że nawet jeżeli przedsiębiorcy skorzystali z pomocy państwa, to i tak często pozostaną z długami idącymi w setki tysięcy.

Rynek pracy

Niestety ta spodziewana poprawa nie sprawi, że szybko wróci do nas normalność na rynku pracy. Na to jeszcze długo będziemy musieli poczekać. Nawet zniesienie ograniczeń i ponowne otwarcie firm nie sprawi, że wszystkie staną na nogi i zaczną masowo zatrudniać. Tak ostrzegają ekonomiści.

Przede wszystkim spodziewajmy się, że rząd niektóre ograniczenia może utrzymać dłużej niż do 17 stycznia. To bardzo prawdopodobne. To oznacza, że niektórzy przedsiębiorcy mogą uznać, że kończą przygodę z biznesem. To z kolei przełoży się na to, że w branżach takich jak gastronomia, rozrywka, fitness jeszcze długo nie będzie podwyżek i naboru.

Dobra wiadomość natomiast jest taka, że są takie branże, gdzie zwalniani pracownicy mogą szybko znaleźć zatrudnienie. To na przykład medycyna oraz opieka nad starszymi i chorymi.

Będzie drożej

To całe wychodzenie z kryzysu będą nam jednak utrudniać nowe podatki. Od nowego roku rząd wprowadzi około 20 nowych podatków. Część z nich dla niepoznaki nazwano opłatami, ale dalej są to podatki. Będzie więc głębsze sięganie do naszych kieszeni i to mimo faktu, że premier wielokrotnie mówił, iż tak się nie stanie.

Co dokładnie się zmieni? Zacznijmy od podatków dotyczących domu. Będą dwa nowe podatki za korzystanie z prądu. Pierwszy to opłata mocowa na tworzenie rezerw prądu, druga to opłata OZE na budowę ekologicznych źródeł energii, jak wiatraki. Oba te nowe podatki będą nam doliczane do rachunku. To około 5-7 złotych miesięcznie.

Jeśli chodzi o opłaty domowe, to od nowego roku rośnie także abonament radiowo-telewizyjny. Nawet o 22 złote rocznie. Do tego dochodzi wyższy o 5 złotych podatek za psa, wyższy 4 procent podatek od nieruchomości oraz - być może nowy podatek od deszczu. Tu decyzji jeszcze nie ma, ale to by kosztowało średnio nawet 1300 złotych rocznie.

Do kosztów korzystania z domu doliczyć trzeba jeszcze rosnące w wielu miastach nawet 2-3 krotnie opłaty za śmieci.

Kolejną opodatkowywaną dziedziną jest ekologia. Dla walki o środowisko do każdej butelki oleju silnikowego będzie doliczana kaucja - 10 złotych za litr. Będzie też wyższy podatek transportowy.

W tym wszystkim nie zapominajmy o żywności: w życie wchodzą podatki od słodzonych napojów oraz alkoholu w małych butelkach. Niektóre napoje będą droższe nawet dwukrotnie.

Prąd w górę

Skupmy się na prądzie. Od nowego roku prąd w naszych domach będzie droższy. Przeciętne rachunki wzrosną o kilkanaście, a nawet 20 złotych. To już kolejna wyraźna podwyżka cen energii elektrycznej. Na to nakładają się nowe podatki.

Dlaczego ma być drożej? Powodem jest ekologia. Uprawnienia do zatruwania środowiska są coraz droższe, do tego elektrownie muszą inwestować w nowe czystsze technologie. Dlatego ceny prądu wzrosną o średnio 3,5 procent.

Na to nałoży się - o czym powyżej wspominaliśmy - nowa tak zwana opłata mocowa. To nowy wprowadzany przez rząd podatek, który ma iść na utrzymywanie rezerw energii. Przeciętny Polak zapłaci za to od 5 do 7 złotych miesięcznie.

I to nie koniec. Do tego trzeba doliczyć opłatę na OZE, czyli Odnawialne Źródła Energii, czyli budowę wiatraków czy paneli słonecznych. Ta opłata to 2 złote, 20 groszy za każdą megawatogodzinę.

Rocznie zapłacimy więc o 150-200 złotych.

Co ważne - to kolejne podwyżki. Rok temu mieliśmy podwyżki o 12 procent.

Opracowanie: