Zakład Ubezpieczeń Społecznych ma blisko 40 mln zł "bezpańskich" pieniędzy - informuje "Gazeta Wyborcza". Według dziennika nawet tysiącom Polaków może brakować na kontach emerytalnych pieniędzy.

Pracodawcy od 1999 r. mają obowiązek przelewać składki na indywidualne konta pracowników w ZUS. Na początku reformy emerytalnej do ZUS nagminnie przychodziły dokumenty rozliczeniowe bez szans na identyfikację płatnika, bez numeru NIP bądź PESEL, bez REGON-u, imienia i nazwiska. Zdarzały się wpłaty, na których wpisana była wyłącznie kwota i nic poza tym - mówi Zbigniew Derdziuk, prezes ZUS.

Nazbierało się tego blisko 40 mln zł, które nie wiadomo komu przypisać. Ludzie nie zdają sobie z tego sprawy, dramat będzie, jak przyjdą po emeryturę - podkreśla Wiktor Wojciechowski, główny ekonomista Invest Banku. Z wyliczeń wynika, że jeżeli Zakład nie dopisał do konta 50 tys. zł składek, emerytura będzie niższa o 400 zł miesięcznie.

Każda osoba, która do tej pory tego jeszcze nie zrobiła, powinna sprawdzić w ZUS, czy za wszystkie lata pracy ma odprowadzone składki. Jeżeli nie, powinna wystąpić do zakładu pracy o dokumenty potwierdzające zatrudnienie. Zakład pracy może też sam na wniosek pracownika wyjaśnić sprawę z ZUS. Wtedy ZUS odda składki, a odsetki będzie musiał pokryć pracodawca. Bo to jego wina, że pieniądze nie wpłynęły na czas.

Jeśli zakład splajtował, trzeba wybrać się do archiwum. W ubiegłym roku było 12 tys. zapytań o dokumenty potrzebne do emerytury - mówi Jolanta Louchin, dyrektorka Archiwum Państwowego Dokumentacji Osobowej i Płacowej w Milanówku. Ludzie mówią, że jesteśmy ich ostatnią deską ratunku. Często nic nie możemy zrobić, bo po dokumentach nie ma śladu. Pracodawcy o to nie zadbali, choć dokumenty powinny być przechowywane przez 50 lat - dodaje.