Wiele firm w tarapatach z powodu pandemii restrukturyzację zaczyna od pozbywania się pracowników 50+. Ale żeby nie łamać prawa i nie mieć problemów, robią wszystko, by to zatrudniony sam się zwolnił - pisze w poniedziałek "Gazeta Wyborcza".

Gazeta przypomina, że prawo pracy nie pozwala na zwalnianie pracowników w okresie czteroletniej ochrony przedemerytalnej. Chyba że ktoś dopuści się rażącego naruszenia obowiązków i można zastosować przepisy dotyczące zwolnienia dyscyplinarnego.

Nie można też zmuszać do przechodzenia na emeryturę. Mimo to pracodawcy próbują wypychać na nie osoby chronione. Zazwyczaj robi się to w białych rękawiczkach, tak by nie można było zarzucić pracodawcy mobbingu lub dyskryminacji z powodu wieku - czytamy.

Gazeta informuje, że przez ostatnie lata, od kiedy Sąd Najwyższy orzekł, że emerytura jest uprawnieniem pracownika, a nie jego obowiązkiem, pracodawcy często nawet bali się pytać o plany starszych pracowników. Jeśli już, to były to raczej rozmowy kurtuazyjne i sondujące.

Dziś stały się normą. Pracodawcy mówią np. pracownikowi, że powinien sam odejść, bo przecież ma już jakieś zabezpieczenie finansowe - emeryturę, czy rentę, a inni pracownicy, których ewentualnie trzeba będzie zwolnić, nie mają nawet tego - pisze gazeta oceniając, że to rodzaj szantażu moralnego.

Według "GW" dzieje się tak dlatego, że rząd dał sygnał, że tak można. W "tarczy antykryzysowej 2.0" rozpisano mechanizm przeprowadzania redukcji etatów w urzędach i administracji państwowej. Zgodnie z nim realizacja obowiązku zmniejszenia zatrudnienia może nastąpić "przez rozwiązanie z pracownikiem stosunku pracy, w tym z pracownikiem posiadającym ustalone prawo do emerytury lub renty" - informuje "Gazeta Wyborcza".

Według gazety, jeżeli administracja już korzysta z zapisanego w "tarczy" rozwiązania, należy się spodziewać, że tak samo zaczną zachowywać się inni pracodawcy.